czwartek, 26 maja 2016

[Z życia chlewika] Pierwsze urodziny

To już rok, odkąd Appa i Momo są na świecie (w naszym domu pojawiły się dopiero trzy tygodnie później, ale ponieważ akurat znam datę ich urodzin, to świętujemy urodziny, a nie zadomowienie;)). Z tej okazji wyprawiliśmy im mała urodzinową wyżerkę, na którą i Skuld została zaproszona. Był tort ze świeczką i w ogóle.
Torcik :)
Miło było patrzeć, jak te puchate, mieszczące się na dłoni maluch powoli wyrastały na dorodne świnki. Zmieniały się też charaktery. Na początku to Momo była odważniejsza, chętniej podejmowała wyzwania i przejawiała większą chęć do ruchu. Appa miała skłonności do histerii i ogólnie była bardzo nieufną świnką, była też nieco mniejsza.

I konsumpcja torcika.:)
W miarę rośnięcia charakterki im się zmieniały. Appa bardzo szybko przerosła Momo, co dodało jej pewności siebie. Niestety, sprawiło też, że postanowiła dać kuzynce do zrozumienia, kto tu rządzi, więc przez pewnie czas prosiaki się ganiały (zdarza im się do tej pory). I tak oto Appa stała się niepodzielną, choć łaskawą władczynią klatki. Porzuciła swoje skłonności do histerii i w zasadzie charakterem stała się podobna do kota - dopóki ktoś nie podważa jej władzy, głównie zalega niczym glacjał, bo ruch jest dla słabych (chyba, że chodzi o jedzenie. Jedzenie jest warte ruszenia tyłka).

Mała Appa.
Appa teraz.:)
Momo tymczasem wyrosła ze swojej przebojowości. Zamiłowanie (a w każdym razie brak awersji) do ruchu jej pozostało, ale nie bada już tak entuzjastycznie nieznanych miejsc. Stłamszona przez Appę, stała się nieco lękliwa i nauczyła głośno protestować, jeśli dzieje się jej jakaś krzywda. Nieważne, realna czy wyimaginowana, seria głośnych kwików z pewnością pomoże rozwiązać problem. A poza tym to taka urocza słodka ciapa i pieszczoch nad pieszczochy.:)

Mała Momo.
A tu już nie taka mała.;)
Mam nadzieję, że jeszcze przed nami wiele urodzin do świętowania. Wszystkiego najlepszego dziewczyny, dużo zdrówka, wiele miziania i pyszności. I żadnych jaszczempi.;)

środa, 18 maja 2016

Kwestie do przemyślenia, zanim zdecydujecie się na świnkę morską

Sprowadzenie do domu każdego zwierzęcia powinno być decyzją gruntownie przemyślaną. Gryzonie mają jednak tego pecha, że są stosunkowo (albo nawet i bardzo) tanie, w związku z czym częściej niż psy czy koty bywają spontanicznie nabywane lub prezentowane przyszłym właścicielom. To bardzo niedobrze, bo nawet sprowadzenie do domu tak niepozornego zwierzaka, jak świnka morska (o tym, skąd najlepiej świnki wziąć, pisałam tutaj) pociąga za sobą pewne konsekwencje. Postanowiłam w tym poście omówić w punktach kilka kwestii, które powinniście szczególnie pieczołowicie rozważyć, zanim wybierzecie świnkę na swojego przyjaciela.
Przeczytaj, zanim dołączysz do naszej strony Mocy, młody padawanie.
1. Pieniądze
Najbardziej przyziemna i najbardziej kluczowa z kwestii. Sama świnka jest stosunkowo tanim zwierzakiem (choć i tak jednym z najdroższych popularnych gryzoni w sklepach), jej utrzymanie jednak swoje kosztuje. Kiedyś pisałam o tym, ile kosztuje mniej więcej utrzymanie podstawowe. Ale to wcale nie jest najgorsze. Nie jest najgorsze też kupno wyprawki, która swoje kosztuje (c'mon, klatką 20x40cm za 50 zł świnki nie zadowolicie. Nawet o tym nie myślcie). Najgorzej jest, kiedy świnka zacznie chorować. 

Wydaje się, że leczenie powinno być tańsze, niż w przypadku psa czy kota, no bo przecież świnka mniejsza, mniej leków zużywa i w ogóle... Błąd. Właśnie dlatego, że świnki są mniejsze, ich leczenie jest droższe (zwłaszcza, jeśli przeliczymy koszt na kilogram masy ciała). Bo wymaga drogiego i specjalistycznego, mniejszego sprzętu. Bo operowanie takich drobnych narządów jest dużo trudniejsze, niż dużych. Bo specjalizacja ze zwierząt egzotycznych to dodatkowy koszt, którego zwrotu z czasem wet oczekuje. Bo trzeba zakupić inne leki, niż standardowe psio-kocie (czasami). Poza tym, jeśli nie mieszkacie w dużym mieście, to na poważniejszy zabieg najprawdopodobniej będziecie musieli dowieźć zwierzaka o innego, a to też kosztuje. I czasem trzeba dowozić regularnie, co kilka tygodni (gdy trzeba korygować zęby)... Więc kwestie finansowe należy przemyśleć najpierw. I to najgłębiej.


2. Alergie
Świnka morska, zaraz po kocie, jest jednym z najbardziej uczulających zwierząt domowych. Jednym z głównych powodów pozbywania się świnek jest właśnie alergia właściciela. Kwestia jest dość delikatna, bo czasem alergia ujawnia się po kilku latach hodowania gryzonia a i nie każda jest tak silna, żeby wymusić na właścicielu oddanie zwierzaka, ale warto ją wziąć pod uwagę, planując nowego domownika. Zwłaszcza, że w przypadku świnek alergenem są nie tylko wydzieliny zwierzaka, ale też wszelkie pyłki roślinne i kurz, które nierozłącznie wiążą się z sianem, będącym podstawą diety.

Dlatego, jeżeli w waszej rodzinie alergie są powszechne, to może warto się zastanowić, czy akurat świnka jest najlepszym pomysłem. Nawet jeśli chwilowo nie jesteście na nic uczuleni (fakt, że nie jesteście na psy czy koty nie znaczy, że na świnki też nie będziecie. Znam osobiście ludzi, którzy mogą godzinami siedzieć z psem czy kotem na kolanach i nic im nie jest, a dwie godziny w jednym pokoju ze świńską klatką zamieniają ich w zakatarzone nieszczęścia).

(I przy okazji jeszcze jedna rzecz. NIGDY, absolutnie nigdy nie pozwólcie wmówić sobie, że zwierzę bezwłose jest hipoalergiczne - i dotyczy to wszystkich gatunków ssaków. Wbrew powszechnemu mniemaniu to nie sierść jest alergenem - ona tylko bardzo ułatwia rozprzestrzenianie się alergenów. Uczula złuszczony naskórek i wydzieliny skóry, a nawet mocz - a tak konkretnie to zawarte w nich białka. Więc nawet zakup całkowicie łysej świnki/psa/kota/niepotrzebne skreślić nie rozwiązuje problemu. A jeśli ktoś próbuje wam wmówić coś innego, to albo nie wie, o czym mówi, albo chce was naciągnąć).

3. Weterynarz
Nie każdy wet zna się na gryzoniach, a im mniejsza miejscowość, tym o takiego trudniej. A świnki to delikatne zwierzątka o specyficznych potrzebach. Zwłaszcza w kwestii dentystyki, bo często zdarza im się miewać nawracające problemy z zębami. Dlatego zastanówcie się, czy będziecie mięli możliwość regularnego wożenia świnki np. do sąsiedniego miasta, jeśli będzie taka potrzeba. Jeśli nie ma takiej możliwości, może jednak lepiej zdecydować się na kota?


4. Czas
Świnka morska może nie ma takich potrzeb socjalnych jak pies (oczywiście mówię tu o potrzebach związanych z ludźmi. Bo kwestią bezdyskusyjną jest, że śwince druga świnka jest do szczęścia niezbędna), ale też kontaktu z właścicielem potrzebuje. Momo na przykład, jeśli nie poświęca jej się uwagi przez kilka dni z rzędu, robi się smutna, osowiała siedzi w kątku i traci apetyt. Dlatego zanim sprowadzimy te gryzonie do domu, należy tak przeplanować sobie dzień, aby codziennie móc poświęcić co najmniej pół godzinki na mizianie zwierzaka (zasada jest taka, że pół godziny na świński łepek. Jeśli wasze prośki lubią leżeć razem, to wszystkie można ułożyć na kolanach jednocześnie i w trzydzieści minut opędzić całe stado. Z moimi tak się nie da). Oczywiście codzienne czynności pielęgnacyjne też zajmują nieco czasu, ale nie jakoś szczególnie dużo. U mnie na przykład jest to trzy razy po 10 minut dziennie na sprzątanie i karmienie. Raz w miesiącu trzeba jednak poświęcić bitą godzinę na szorowanie klatek, a raz w tygodniu dodatkowe pół na wymianę żwiru (ale to akurat zależy głownie od tego, czym wykładacie klatkę - warta rozważenia kwestia w kontekście planowania świńskiego czasu). Więc liczcie się z czasem.

To chyba najważniejsze zagadnienia, zasadne dla wszystkich ssaków. Mam nadzieję, że notka komuś kiedyś pomoże.:)

środa, 9 marca 2016

Zrób to sam: świńskie ciasteczka, czyli recykling karmy

Dla każdego właściciela świnek nadchodzi taki dzień, kiedy kupiona z polecenia, dość droga i mająca idealny skład karma okazuje się kompletnie niejadalna dla podopiecznych. Wtedy pozostają tylko trzy wyjścia. Można po prostu wyrzucić kupioną za ciężkie pieniądze karmę. Można próbować przekonać do niej prosiaki rożnymi metodami. A można też... przerobić ją na ciasteczka.

Do produkcji ciasteczek potrzebne są o takie rzeczy:
 

W dużym pojemniku mamy bazę - nielubianą karmę, wzbogaconą o trochę lubianych ziół oraz świnkowe niedojady z kilku ostatnich dni (są w litrowym pojemniku po lodach, ze podam dla skali). Ziarna słonecznika i kolba lucernowa (wolałabym dodać zielnikowy brykiet lucernowy, bo jest zdrowszy i nie ma żadnych dziwnych składników, ale mi wyszedł) są tu tylko dlatego, że chciałam, aby ciasteczka były kaloryczne (dwóm z trzech panien nie zaszkodziłoby nieco przytyć), ale jeśli wasze świnki trzymają grubą i wyrazistą linię, to jak najbardziej można z nich zrezygnować. Suszoną bazylię zaś dodałam do smaku, bo ostatnio to zioło awansowało na ulubione u moich dziewczyn. Do tego oczywiście woda i coś, co będzie można wykorzystać w charakterze lepiku. Jeśli ktoś ma świeże zioła, to również można ich dodać - będzie potem potrzeba mniej wody i lepiku do ugniecenia masy.

Zaczynamy od roztarcia wszystkich składników w moździerzu. Jeśli ktoś ma blender lub młynek z długimi, mocnymi ostrzami, to też może go użyć, ale ja wolę bardziej klasyczne metody (można się przy tym poczuć jak jakiś mistrz eliksirów czy coś).
 
Jako siły napędowej do moździerza użyłam Lubego. Polecam.
Po utarciu i zamieszaniu składników wychodzi coś takiego:


Czas więc dodać wody oraz lepiku. Najlepsza (no, jedyna przeze mnie testowana, ale jestem zadowolona) do tego jest... kaszka dla niemowląt. Internet (konkretnie takie jedno forum) poleca Sinlac, ale zwykłe Nestle też się sprawdzi.

Do naszych ciastek wystarczyło 3,5 łyżki stołowej kaszki.
Potem, cóż, zalewamy wodą i mieszamy ręką, aż paciaja osiągnie konsystencję pozwalającą formować z niej kulki/kostki/cokolwiek. 
 

Warto dolewać wody stopniowo i wedle potrzeb (to samo z kaszką). W ten sposób łatwiej kontrolować konsystencję brei. Końcowy efekt powinien wyglądać mniej więcej tak.


Z tego możemy już lepić takie kształty, jakie uznamy za stosowne. U mnie były to kostki, ale znawcy zalecają możliwie płaskie kształty, bo takie łatwiej wysuszyć.
 
Tyle nam wyszło z pokazywanych na zdjęciu składników. Wszystkie te piękne kosteczki ulepił Luby.
Ciasteczka powinno się suszyć na powietrzu, w ciepłym, suchym i przewiewnym miejscu. My akurat piekliśmy też ciasteczka dla siebie, więc postanowiliśmy wykorzystać stygnący piekarnik do przyspieszenia tego procesu ale trzeba pamiętać, że temperatura zdecydowanie nie powinna przekraczać 100 stopni. Warto też w trakcie co jakiś czas odwracać ciasteczka, żeby każda strona schła równomiernie. Proces suszenia powinien zakończyć się po kilku dniach.


Jak widać, dziewczynom smakuje.:)

PS. Specjalne podziękowania dla Lubego :*

środa, 17 lutego 2016

Zrób to sam: polarowe mebelki

Wiadomo, nie każdy ma jakieś wysokie umiejętności odnośnie ręcznych robótek. Nie każdy byłby w stanie uszyć wspaniały kapcioch albo idealne legowisko z daszkiem dla swojej świnki. Ale są takie proste rzeczy, które każdy, przy odrobinie samozaparcia może wykonać bez większych trudności. Na przykład poduszeczki albo hamaczki.

Wbrew pozorom, wykonanie hamaka niewiele różni się od wykonania prostokątnej poduszeczki. Do obu potrzebować będziemy:
  • materiału - my wykorzystaliśmy polar, bo łatwo się pierze i jest milutki w dotyku, ale równie popularne są tkaniny bawełniane.
  • ociepliny - to takie coś do wypychania poduszek, przypomina owoc romansu waty z gąbką. Bardzo dobrze trzyma ciepło i łatwo się pierze. Nie radzę do wypychania świńskich betów używać waty, niezbyt dobrze znosi pranie.
  • nici i igły (no chyba, że kto mam maszynę do szycia. Ale my nie mamy).
  • nożyczek.
Materiały, od lewej - polar w misie, polar bez misiów
i tyle dużo ociepliny, że chyba świnkom do końca życia wystarczy.
1. Zaczynamy od przycięcia materiału. Dla hamaczka i prostokątnej poduszki procedura jet taka sama (tylko hamaczek jest oczywiście większy) - składamy kawałek materiału o takiej szerokości, jaką ma mieć nasz mebelek. Dzięki temu wytniemy obie strony w jednym kawałku, a to oznacza, że do zszycia pozostaną trzy boki, zamiast czterech. Najlepiej używać ostrych nożyczek i mieć jakąś listewkę albo długa linijkę, od której możemy odrysować linię cięcia (choć Luby ciął bezpośrednio przy listewce, bez rysowania). Ach, no i jeszcze jedno - jeśli używacie polaru, kłaczki z materiału będą absolutnie wszędzie, choć nie wiem jak ostrożnie byście cięli.

Krojenie materiału. Na lewej fotce widać wymiar poduszeczki - to, co złożone na lewo od listewki.
Możemy wyciąć od razu obie strony poszewki.
2. Po wycięciu można zacząć szyć. Pamiętajcie, że szyjemy po lewej stronie materiału (później całość wywracamy, dzięki czemu większość szwów się schowa). Żeby nam się nie przesuwało, warto zafastrygować rogi dwoma, trzema ruchami igły (jeśli jesteśmy perfekcjonistami, po ukończeniu zszywania można będzie tę fastrygę wyjąć, ale jak zostanie, to też nikt nie umrze).

Przy takim zabezpieczeniu rogów szew powinien każdemu wyjść w miarę prosty.
3. Zaczynamy szycie w odległości ok. pół centymetra od krawędzi materiału i lecimy "na okrętkę". Najlepiej dwa razy, dla wzmocnienia szwu. Pamiętajcie, żeby nie zaszywać całości, w końcu poduchę trzeba jeszcze wypchać. Dlatego ostatnia krawędź musi pozostać chwilowo niezszyta.

Tak wygląda szew podwójny - z prawej od strony szycia a z lewej po wywróceniu na właściwą.
4. Wypychamy ociepliną. W tym celu należy wyciąć kawałek ociepliny wielkości poszewki, którą właśnie zszywaliśmy. A właściwie trzy takie kawałki, bo metodą testów na zwierzętach ustaliliśmy, że trzy warstwy ociepliny w poduszce to optymalna ilość dla świnek (w hamaczku wystarczą tylko dwie warstwy).

Na zdjęciu akurat prototyp z trochę większą ilością ociepliny niż zalecana.
5. Zaszywamy dziurę, przez którą wpychaliśmy ocieplinę. Ponieważ tego szwu nie da się schować wewnątrz podusi jak poprzednich, trzeba zrobić zakładkę. W tym celu zawijamy około centymetra materiału do środka (na obu częściach!) i dopiero taką poczwórną warstwę zaszywamy.

Zaszywanie dziury. Co prawda na innej poduszce, bo tamtej zapomniałam zrobić zdjęcie,
ale widać zawinięty materiał.
6. Tadam, podusia gotowa! Jeśli robicie hamaczek trzeba jeszcze doszyć mu uszy z tasiemki.


środa, 27 stycznia 2016

[Z życia chlewika] Wrzód na tyłku

Jak być może nie wszyscy zdają sobie sprawę, świnki morskie to dość delikatne zwierzątka. I zasadniczo ich właścicieli można podzielić na dwie kategorie: takich, co czekają aż "samo przejdzie" i takich, co każde kichnięcie chcą konsultować z lekarzem. Sama należę raczej do tej drugiej kategorii, a moje zwierzaki dostarczają mi sporo okazji do takich konsultacji.

Ostatnio prym w odwiedzinach u weta wiedzie Momo. Na początku grudnia złapała infekcję dróg oddechowych, więc całe towarzystwo dwa tygodnia łykało antybiotyk. Wcześniej była dziwna infekcja skórna nieznanego (choć biorąc pod uwagę, że została pokonana Nizoralem i Fungidermem, zapewne grzybiczego) pochodzenia. A teraz wrzód na tyłku (który ostatecznie okazał się wrzodem nie być, ale o tym później).


Problem z wrzodem zaczął się od tego, że w okolicy prawego biodra wyczułam guzek podczas głaskania. To już samo w sobie oznaczało, że guzek jest spory - Momo jest rexem, futro ma tak bajecznie gęste, że bez dokładnego gmerania trudno w nim cokolwiek znaleźć. Zaniepokoiłam się i zaczęłam gmerać. Znalazłam guzek wielkości pestki wiśni, zaczerwieniony nieco. Że pora była późna, a świnka, poza niezadowoleniem z faktu, że ktoś dobiera jej się do tyłka, nie wykazywała żadnych niepokojących objawów, postanowiłam obserwować i czekać. 

Obstawiałam ropień. Moje dziewczyny to kłótliwe bestie, od czasu do czasu lubią się pogonić po klatce, a niekiedy dochodzi do zęboczynów, tak nieszczęśliwie się składa, że głównie na momowym zadku. A takie rany po zębach u świnek lubią ewoluować w ropnie. Ropnie są upierdliwe, a nieleczone też niebezpieczne, niemniej zdarza im się pękać samodzielnie (albo zwierzaki same im w tym pomagają), więc postanowiłam dać guzowi jeszcze parę dni na decyzję co do jego dalszych losów.

Niestety, sytuacja nie rozwijała się po mojej myśli. Do zaczerwienienia dołączyła opuchlizna, a Momo zrobiła się smutna i apatyczna. Apetyt co prawa jej dopisywał, ale poza jedzeniem siedziała osowiała w kącie klatki. Próba dotknięcia w okolicy guzka kończyła się żałosnym kwikiem, więc wiadomo było, że ją boli. Postanowiliśmy zawitać do weta. Momo na pewno się za nim stęskniła, akurat minął miesiąc od poprzedniej wizyty.

Wet z pierwszą wizytą zachowawczo dał antybiotyk. Nie był przekonany do teorii o ropniu, bo konsystencja guza jakoś do niej nie pasowała, ale doszedł do wniosku, że antybiotyk nie zaszkodzi, a w razie gdyby nie pomagał przez kilka dni, to i tak trzeba będzie prośka kroić. 

Cóż, po kilku dniach (niecałym tygodniu z dwóch przewidzianych na antybiotykoterapię) zgłosiliśmy się na zabieg. Leki co prawda pomogły o tyle, że zniknął stan zapalny (czyli opuchlizna i zaczerwienienie), bolało też jakby mniej, ale sam guz się nie zmniejszył. Tak więc Momo została dostarczona na zabieg.

Operacja przebiegła w znieczuleniu ogólnym i była bardzo krótka. Oczywiście zakończyła się sukcesem. Co prawda Momo po narkozie przez dłuższy czas wymagała dogrzewania i była nieco przymulona, ale po niecałych dwóch godzinach już jadła (choć wtedy jeszcze miała drobne problemy z utrzymaniem ciepłoty ciała). Został jej tylko gustowny szew na wygolonym zadku.


Guzek okazał się kaszakiem, czyli torbielą powstałą z zatkanego gruczołu łojowego i zawierającą głównie tegoż gruczołu wydzielinę (tutaj kilka słów więcej o kaszakach u świnek morskich). Był jeszcze we wczesnym stadium a Momo na szczęście jest młodą i zdrową świnką więc dał się usunąć bez komplikacji. Teraz obserwujemy szwy, czy goją się bez niespodzianek i czy zwierzaki za bardzo się nimi nie interesują. Mam nadzieję, że sytuacja się nie powtórzy.

środa, 20 stycznia 2016

Tanie i dobre zabawki dla świnek, które można zrobić w domu

Wbrew pozorom ten post jest pisany całkiem na poważnie (no, prawie, ale jeśli chodzi o meritum, to serio), chociaż rozwiązania, które tu przedstawię, mogą na pierwszy (a nawet drugi i trzeci) rzut oka wydawać się dość absurdalne. Pragnę Was jednak zapewnić, że wszystkie przetestowaliśmy na naszych świnkach i gdyby się nie sprawdziły, to bym ich Wam  nie polecała.

Jak wiadomo, świnki to inteligentne zwierzaki, potrzebują różnych rozrywek. Oferta zabawek dla gryzoni jest jednak nie dość, że mocno ograniczona, to jeszcze skierowania bardziej do posiadaczy królików (większych od świnek) i szczurów. Dlatego wielu właścicieli kombinuje, jak by tu jeszcze urozmaicić swoim pupilom zabawę. Oto kilka bardzo prostych sposobów na to, jak uszczęśliwić świnkę nie wydając przy tym zbyt wielkich pieniędzy.

1. Kartonowe pudełko
Pod względem stosunku do pudełek świnki morskie są zupełnie jak koty - bardzo chętnie zajmą każde pudełko, jakie znajdzie się w ich zasięgu. W przeciwieństwie do kotów preferują jednak te odwrócone dnem do góry, dlatego w ścianie trzeba wyciąć otwór (a najlepiej co najmniej tyle otworów, ile jest świnek), żeby mogły do niego wejść. Pudełka można dowolnie łączyć i tworzyć zawiłe konstrukcje, pamiętając jednak przy tym, że niezależnie od rozmiaru, w jednym kartonie zmieści się tylko jedna świnka.
 
Karton warto postawić na ręczniku. Raz, że śwince nie ciągnie od podłogi, a dwa - to, co ze świnki wypłynie, ma w co wsiąknąć. Nasz karton ma dziurę w każdej ścianie.
Osobiście preferuję kartony tzw. ekologiczne, czyli pozbawione lakierowanej warstwy z nadrukiem. Świnki bowiem, jak to gryzonie, uwielbiają karton zjadać, a lakier i farba drukarska nie należą do zdrowych produktów spożywczych. Ponieważ karton jest zjadany, pudełko nie jest stałym elementem wystroju wybiegu i po jakimś czasie należy je wymienić (zwłaszcza, że jeżeli pudełko jest jedno, a świnek kilka, z pewnością będą znaczyć teren, bo każda będzie się upierać, że pudełko jest bardziej jej niż innych). Ale to żaden problem dla tych, którzy od czasu do czasu robią zakupy w sieci.;)

2. Tekturowa rurka po papierowym ręczniku
Zabawka nie tak uniwersalna jak poprzednio opisywana - nie każda świnka lubi się nią bawić. W dodatku trzeba metodą prób i błędów trafić w odpowiedni rozmiar (od razu napiszę, że rolki po papierze toaletowym nie budzą zainteresowania). Użytkowanie jest proste: kładziemy na wybiegu i czekamy, aż świnki odkryją. Możemy do środka włożyć jakiś smakołyk, będzie większy ubaw.
 

U nas wielbicielką tekturowych rurek jest Momo. wkłada głowę do środka i tak sobie tę rurkę pcha, aż jej się znudzi. Wygląda to przepociesznie i z pewnością jak tylko uda mi się nagrać, uszczęśliwię świat filmikiem.

3. Labirynt z rurek PCV
W zasadzie jedyna propozycja, która wymaga poniesienia jakichś kosztów. Zwykle niewielkich - kolanka i rozgałęzienia to koszt jakichś 3-4 zł sztuka, proste odcinki są droższe. Można dostać w każdym markecie budowlanym w dziale łazienkowym. Jedyne, o czym trzeba pamiętać, to że rurki powinny mieć co najmniej 10 cm średnicy (jeśli ktoś ma duże świnki, zalecam większą).
 

Taki labirynt ma same zalety. Nie przecieka, więc nawet jeśli śwince przydarzy się wypadek natury hydraulicznej, otoczenie nie ucierpi. Łatwo go czyścić, bo rurki kanalizacyjne są zbudowane tak, żeby raczej nic do nich nie przywierało i dawało się łatwo spłukać wodą. Szybko się składa i rozkłada, dając tyle kombinacji, że przy kilku elementach świnki mogą mieć codziennie inny układ labiryntu (a moje uwielbiają zmiany rozkładu). Trudno im też nadgryźć rurki czy w jakiś inny sposób je zniszczyć.

Jeszcze kilka porad dla korzystających. Pamiętajcie, żeby przed montażem labiryntu koniecznie usunąć gumowe uszczelki, w przeciwnym razie zwierzaki będą usiłowały je zjeść. Od czasu trzeba będzie też labirynt przeczyścić - do tego wystarczy woda, płyn do naczyń i ocet, ale najważniejsze, żeby go dokładnie osuszyć. Świnki uwielbiają zalegać w rurkach a leżenie na mokrym nie jest zdrowe.

Z moich przetestowanych pomysłów to właściwie tyle. Jeśli jeszcze na jakiś wpadnę, zaraz się z Wami podzielę. Macie jakieś własne patenty na zabawianie świnek?

środa, 6 stycznia 2016

Jak się kąpie świnkę?

Świnki się nie kąpie. Na co dzień zupełnie wystarczy jej własna toaleta za pomocą zębów i języka. Poza tym świnki nie lubią wody (zdarzają się co prawda jakieś pojedyncze wyjątki, ale, no właśnie, to są wyjątki), moczenie jest dla nich stresem, więc należy tego unikać. Niemniej, są takie sytuacje, w których kąpiel jest konieczna.


Sama znam tylko dwie substancje, których świnki nie są w stanie z siebie usunąć (oczywiście poza wszelkimi substancjami chemicznymi. Jeśli świnka się czymś takim ubrudzi powinniśmy NATYCHMIAST ją wykąpać, zanim zacznie myć się sama. Detergenty itp. już przebywając na skórze wywołują podrażnienia, a połknięte mogą zwierzaka zabić). Jedną jest krew, drugą mocz innej świnki. Oczywiście mówimy tu o samiczkach, samce dysponują szerszym arsenałem brudzących i ciężko usuwalnych wydzielin fizjologicznych, ale nigdy nie miałam samca, więc nie będę pisać o czymś, na czym się nie znam. Tak więc nie kąpcie świnki, jeśli ubrudzi się sokiem z buraczka albo arbuza. Posklejane futerko może nie wygląda estetycznie, ale wierzcie mi, świnka doskonale sobie z tym poradzi w ciągu maksymalnie dwóch dni.

Czego potrzebujemy do kąpieli? Świnki, wody i szamponu (choć w niektórych przypadkach wystarczy sama woda), ręcznik też się przyda. A jak to się robi?

1. Nalewamy wody
Woda musi być ciepła. Ze zbyt zimnej świnki będą za wszelką cenę próbowały wyskoczyć, a za gorąca to wiadomo. Powinna też sięgać śwince mniej więcej do brzuszka.

Sama do kąpieli używam zwykłej zielonej miski. Jest o tyle dobra, że ma bardzo śliskie ścianki i dno, więc zwierzakom rozjeżdżają się łapki i nie mogą się odpowiednio zaprzeć do skoku. Można oczywiście prać świnki w umywalce, jeśli jest do tego odpowiednia (moja jest za mała, za stroma i za płytka, więc się nie nadaje).

2. Namaczamy świnkę
Po umieszczeniu zwierzaka w wodzie, trzeba go namoczyć. Sama zwykle polewam świnkę wodą że starego kubeczka, uważając, żeby nie nalać jej do oczu, uszu i nosa.


Kiedy ofiara jest już dostatecznie mokra, można użyć szamponu (choć nie trzeba - do zmycia niektórych zabrudzeń wystarczy sama woda), tak jak przy myciu własnych włosów (też trzeba uważać na oczy, uszy i nos). O ile metoda jest taka sama, jak przy myciu ludzkich włosów, to szampon musi być specjalny, dla gryzoni. Sama używam szamponu Dra Seidera dla gryzoni (podobny do tego), ale powiem wam szczerze, że na potrzeby trzech świnek to zdecydowanie za duża butelka. Bardziej opłaca się kupić saszetkę Hexodermu.

Po namydleniu świnkę oczywiście trzeba porządnie spłukać.

3. Suszymy świnkę
To chyba najważniejszy etap. Świnki to bardzo delikatne stworzenia i łatwo się przeziębiają, więc zanim wpuści się je z powrotem o klatki, muszą być suche. W tym celu należy je szczelnie owinąć ręcznikiem i pozostawić w tym stanie na jakiś czas, wycierając i zmieniając stronę ręcznika (który nasiąka wodą i taki nasiąknięty już nie suszy). W trakcie suszenia warto rozczesać sierść, bo nawet krótkowłosym świnkom po namoczeniu robią się kołtuny.


Niektórzy do podsuszenia swoich prosiaków używają suszarki do włosów. Nigdy tego nie próbowałam, ale sam pomysł wydaje mi się niegłupi, o ile świnka nie boi się suszarki. Nawet wtedy trzeba jednak pamiętać o zachowaniu odpowiedniej odległości świnki od suszarki, no i żeby strumień powietrza nie był zbyt gorący.

Zanim wpuszczę swoje zwierzaki do klatki, wysypuję im na dno dodatkowa ilość siana, żeby mogły w nim zabić nienaturalny zapach szamponu.

Na koniec powiem wam jeszcze coś, o czym rzadko się wspomina w kontekście kąpieli świnek. Pomimo, że szampony dla zwierząt nie są aromatyzowane, już samo ich użycie zmienia osobisty zapach zwierzaka. To oznacza, że po kąpieli wasze świnki mogą zwyczajnie się nie poznać, a dwa do tej pory całkiem dobrze dogadujące się zwierzaki zamienią się w wirującą kulę zębów i agresji. Przytrafiło mi się to, kiedy pierwszy raz kąpałam Appę i Momo. Moje świnki na szczęście udało się bez większych problemów połączyć (kiedy tylko wytarzałam je w sianie, żeby zabić zapach szamponu), ale słyszałam o wypadkach, kiedy po kąpieli świnki nie dały się już połączyć w ogóle, mimo licznych prób.