środa, 9 grudnia 2015

[Z życia chlewika] Historia pewnej podróży, czyli jak się kroi świnkę

Jak wiedzą ci, którzy zaglądają na fejsikowego funpiga moich świnek, niedawno musieliśmy inwazyjnie zadbać o zdrowie Skuld. Ponieważ sama nie mogłam się tym zająć (ktoś musi pracować na karmę i plasterek ogórka) relację z podróży zda Luby.:)

,,Tam i z powrotem, czyli wielka wyprawa Skuld”
Pióra Lubego

Widok przedoperacyjny.
Wszystko zaczęło się od tego iż u maleńkiej Skuld pojawił się problem ze zdrowiem. Rzęsy, których nie powinno w ogóle tam być rosły sobie w najlepsze i drażniły oko. Doszło do tego iż nastąpiło przedziurawienie rogówki i zakażenie. Po wizycie u naszego weterynarza, mała dostała antybiotyk, a my podjęliśmy decyzję, iż trzeba wyleczyć naszego świniełka. Takie wady leczy się chirurgicznie. U gryzoni jest to o tyle kłopotliwe, że w małych albo średnich miastach praktycznie nie ma przychodni o odpowiednim wyposażeniu do tak koronkowej roboty (w końcu różnica rozmiaru między okiem np. kota a okiem dwumiesięcznej świnki jest znaczna). Okazało się że odpowiednio wyposażona i obsadzona przychodnia dla zwierzaków małych i dużych znajduje się w sąsiednim mieście.

Roku pańskiego bieżącego, dnia 30 listopada u zarania dnia Skuld zakomenderowała: „Duży, transport i kurs Gdynia!”. Cóż było robić pognaliśmy na dworzec i w pociąg, telepiąc się regionalem. Dzielna wędrująca Skuld przemierzała przestrzeń w luksusowo wyposażonym w sianko, ogórek i ciepłą puchata norkę transporterze. Trzeba przyznać, że mała cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, jako iż świniełkiem była, a nie kotem (transporter mamy koci, coby się wszystkie trzy panny w razie potrzeby w nim mieściły). Ludzie bardzo ciepło na nią reagowali. Cóż, jeden minus takiej jazdy to hałas, była nieco wystraszona na początku.


Dotarliśmy w końcu do przychodni, gdzie oprócz nas czekało wiele, wiele psów ras różnych (a nawet i żadnych;)). Po chwili czekania i krótkiej rozmowie z panią weterynarz oraz wypełnieniu papierka ze zgłoszeniem, przybył nasz chirurg, mała nie była zbyt zachwycona obcym. Lekarz obejrzał małą Skuld, spytał dla pewności które oczko do remontu. Ocenił że świniełek ma przede wszystkim entropium i wielorzędowość rzęs. Zapytał o antybiotyk podawany na zakażenie. Zbadał ogólnie naszego podróżnika, nadal niezbyt zadowolonego nowym miejscem. Okazało się, iż jest zdrowa jak rydz i waży odpowiednio jak na swój wiek. Podsumował, że zabieg będzie krótki i że narkoza podana będzie tuż przed zabiegiem, by mała była jak najkrócej na tej chemii. Skuld powróciła do swej plastikowej twierdzy, do bezpiecznej norki. Pani weterynarz odebrała transporter z nią i poinformowała mnie, iż mają dziś w planach kilka drobnych i jeden poważniejszy zabieg więc mała będzie operowana koło godziny 14:00.

Muszę przyznać że przychodnia ma naprawdę świetnie wyposażoną salę operacyjną i doświadczonych chirurgów. Pozostało mi czekać, aż przyjdzie czas na Skuld. W miedzy czasie przewinęło się morze psów, z których właścicielami miałem okazję zamienić parę słów. Był na przykład mieszaniec w typie labka, uczulony na kurz, dodatki do karmy, trawę i drzewa. Właścicielka była z nim na odczuleniu i biedak troszkę się męczył. Czas mijał, tik tak tik tak, aż nadszedł czas na Skuld. Zaraz po tym, jak drzwi gabinetu się za nią zamknęły, dobiegł mnie głośny oskarżycielski kwik oburzenia i obrazy majestatu - dostała zastrzyk ze znieczuleniem i przeciwbólowy. Zabieg trwał około 40 minut, a potem podano małej środek wybudzający. W kwadrans potem poproszono mnie do gabinetu. Mała była cała rozdygotana po środku, ale dowiedziałem się, że jest to normalna u tak małego zwierzaka reakcja mięśniowa na narkozę. Pan doktor przekazał mi, iż zabieg przebiegł bez komplikacji, oczko działa normalnie i nigdy więcej nie powinien wystąpić problem z nieszczęsnymi rzęsami. Mała Skuld, gdy podniosłem ją z transportera by zobaczyć jej szwy, od razu obwąchała swego człowieka i chciała schronić się pod bezpieczną przystanią kurtki. Przekazany zostałem do pani weterynarz założyła małej kartę, wypisała zalecenia dla rekonwalescentki, przygotowała dwie strzykawki ze środkiem przeciwbólowym na kolejne dwa dni oraz przekazała, by zakraplać antybiotyk na wszelki wypadek jeszcze przez tydzień, a po 10 dniach udać się na zdjęcie szwów już do naszego weta, a po powrocie zachęcać Skuld do jedzenia (no, to akurat nie było specjalnym wyzwaniem).


Dzielna, mała, rozdygotana Skuld ułożona została delikatnie w puchatej norce i zabezpieczona do podróży powrotnej.

Dzięki znanej właściwości PKP zwanej szerzej jako opóźnienie udało nam się złapać pośpiech do naszego miasta (my byliśmy później, on był później, wiecie, jak jest). W drodze powrotnej Skuld była osowiała i mocno wystraszona ale poprawiało jej się coraz szybciej. W przedziale za towarzysza miałem emerytowanego lekarza, szalenie miła i inteligentna osoba. Bardzo ciekawiło go puchate stworzonko i zadawał wiele rzeczowych pytań, podsumował cała naszą rozmowę tym, że to wspaniale, że są ludzie, którzy tak dbają o zwierzaki.

W dwanaście godzin niemal, co do minuty od startu naszej wyprawy stanęliśmy w Shire naszym domku. Mała, cała i zdrowa, zajęła się pałaszowaniem swych ukochanych przysmaków i zdrowieniem na potęgę. Po dziś dzień ma się dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.