środa, 28 września 2016

[Z życia chlewika] Skuld skończyła rok

W sobotę minął rok, odkąd na świat przyszła nasza kochana Skuld. Urodziła się w jednym z domów tymczasowych SPŚM, jako jedna z dwójki rodzeństwa i praktycznie od razu podbiła serce Lubego (jej brat, Fistaszek niestety nie miał tyle szczęścia i ciągle przebywa w DT z kolegą Arrowem. Tak że jak ktoś poszukuje duetu świnkowych panów, to polecam - tutaj wszystkie niezbędne (i zbędne też) informacje o chłopakach). Wtedy jeszcze miała na imię Haruko.

Oczywiście, jak to na urodzinach, był (papryko) tort i impreza.

Tort w pełnej okazałości, z różową świeczką dla dziewczynki. ;)

Ale taki cały dla mnie?

Nom, nom... dobry.

Te, solenizantka, a gości nie poczęstujesz?

A ty człowiek co się gapisz?
W ciągu roku Skuld trochę przeszła. Głównie na początku swojego pobytu u nas, kiedy okazało się, że mała ma problemy z oczkiem. Ostatecznie skończyło się na operacji w sąsiednim mieście. Jechała tam z Lubym i to przypieczętowało ich więź. Bo Skuld to tak naprawdę świnka Lubego. Mnie aż tak nie lubi.

Całkiem dorodnie nam wyrosła kulka. I ciągle jest ciekawskim eksploratorem, który nie potrafi usiedzieć w miejscu. I nadwornym gruchaczem oraz śpiewakiem operowym na nocnej zmianie (choć to żadko i jakoś tak nieśmiało). Sto lat maleńka!:)

A tak się przez rok zmieniła:

Skuld miesięczna.:)
Skuld roczna :)

środa, 21 września 2016

Czego zazdroszczę psiarzom i kociarzom jako właścicielka gryzoni

Na Facebooku czasem zdarza mi się, pół żartem, pół serio, narzekać na dyskryminację właścicieli świnek morskich (czy może ogólnie – drobnych ssaków) względem właścicieli psów i kotów. Cóż, dyskryminacja dyskryminacją, na poważnie raczej tak mocnych słów bym nie użyła, jednak każdy zwierzolub, który siedzi w zwierzolubnym internecie zauważy, że między środowiskiem psio-kocim a środowiskiem gryzoniowym (pozwólcie, że będę używała tego określenia dla środowiska właścicieli małych ssaków, także królików, jeży czy fretek. Choć co do fretek, to sama nie wiem, do której grupy właścicieli im bliżej) istnieją pewne rzucające się w oczy różnice. Krótko mówiąc – psiarze (i kociarze) mogą i mają więcej. Zazdroszczę im. W kilku punktach różnych rzeczy im zazdroszczę.
 

Szacun na dzielni


Nie oszukujmy się, Polska jest krajem, gdzie każdy może oberwać uwagą, że głupi, bo się jakimiś durnymi zwierzętami przejmuje, a warunki utrzymania wychodzące poza pełną michę i minimalnej wielkości posłanie są uważane za fanaberię. Niemniej śmiem twierdzić, że ludzie mający psy i koty takimi tekstami obrywają rzadziej.

Wpis ilustrują losowe zdjęcia moich świnek. Bo tak.
Bo widzicie, w społecznym mniemaniu pies lub kot to zwierzę „poważne”. Takie, które przystoi ludziom dorosłym i nie jest kojarzone z infantylnością. Przyznanie się w mainstreamowym towarzystwie, że ma się dwa koty albo dwa psy nie wywoła zdziwionych spojrzeń (a jeśli są to zwierzaki rasowe, to pewnie i kilka pisków zachwytu odbiorą). Tymczasem gryzonie jednak kojarzone są z infantylnością. Bo przecież tylko dzieciom kupuje się świnki czy chomiki, a króliczki to doskonali towarzysze dla pensjonarek. Szczury mają trochę lepiej, bo je się zwykle kojarzy z nerdami. Więc przyznając się do hodowania szczurów dostaje się etykietkę nerda. Co jeszcze bardziej znamienne, zdaje się, że nawet organizacje pomagające zwierzętom dzielą je na równe i równiejsze – podczas zbiórki środków na pomoc kotom, zorganizowanej przez jedną z psio-kocich fundacji, jednym ze sposobów pozyskiwania funduszy miała być… licytacja króliczków miniaturowych (czyli nie kupuj, adoptuj, ale tylko psy i koty. Reszta nas nie obchodzi). Po podniesieniu rabanu w mediach społecznościowych z tego punktu zrezygnowano. Zbiórka co prawda miała formę „składkową”, jeśli dobrze pamiętam – każdy chętny darczyńca zgłaszał się ze swoim wkładem, ale jednak ktoś powinien kontrolować, co jest zgłaszane do licytacji i zareagować zanim wiadomość poszła w świat. Więc albo nikt nie pilnował zgłoszeń, albo wolontariusze uznali, ze ich koty są ważniejsze niż jakieś tam króliki… W odwrotną stronę raczej nic takiego nie mogłoby się zdarzyć.

Rozpieszczanie przez producentów

 
Cóż, jeśli ktoś mi nie wierzy, że producenci karm i akcesoriów dla zwierząt zdecydowanie poważniej traktują właścicieli psów i kotów niż właścicieli gryzoni, wystarczy pójść do pierwszego lepszego sklepu zoologicznego i porównać oba działy…

Dla równowagi powiem najpierw, że w sprawie akcesoriów robi się już coraz lepiej. Zabawki mamy znacznie bardziej różnorodne niż kołowrotek i kula dla chomika, domki wszelkich kolorów, kształtów i tworzyw, jakie kto chce, można dostać w każdym większym zoologu. Co prawda niewiele firm niewyspecjalizowanych produkuje materiałowe legowiska dla małych zwierząt, ale tę niszę skutecznie zapełniają bądź to małe firemki szyjące wyłącznie akcesoria dla gryzoni, bądź użytkownicy forów tematycznych, którzy szyjąc na zamówienie współforumowiczów trochę sobie dorabiają. Tak naprawdę to psiarzom i kociarzom zazdroszczę różnorodności karm.

Bo dla psów i kotów właściwie każda, nawet najniższej jakości karma ma warianty dla juniorów i seniorów, dla kastratów czy matek karmiących. Te z nieco wyższej półki mają też warianty dla poszczególnych ras czy trybów aktywności (inna karma dla psów aktywnych, inna dla domatorów – albo przynajmniej opisany inny sposób dawkowania). Że już o takich ekstrawagancjach jak karmy profilowane pod konkretne problemy zdrowotne nie wspomnę (ani o szerokim wachlarzu wszelakich suplementów diety). A to wszystko w szerokiej gamie smaków, tak więc jeśli pies lub kot za jakimś typem mięsa nie przepada czy ma alergię, to nie ma większego problemu z doborem czegoś odpowiedniego.


Tymczasem właściciele gryzoni muszą się zadowolić znacznie mniejszym wyborem. Co prawda możemy już wybrać między kilkunastoma, a nie kilkoma markami (co jest znacznym postępem), ale większość z nich oferuje tylko jeden wariant karmy. Oczywiście nie wszystkie „podziały” karm psich czy kocich da się (i jest sens) przenosić na gryzonie. Profilowanie pod rasy czy typy aktywności na przykład nie jest nikomu potrzebne. Ale profilowanie pod wiek mogłoby mieć sens. Tymczasem tylko dwie ze znanych mi firm produkuje karmy dla świnek morskich seniorów (tu to właściwie jedna) i juniorów. Jest też jedna linia karm profilowanych pod szczególne potrzeby (poprawiająca stan sierści, odporność czy wspomagająca trawienie). No i jedna linia wzbogacona specjalnie z myślą o samiczkach w ciąży i karmiących, ale można ją dostać tylko w dziesięciokilogramowych opakowaniach… A jeśli chodzi o różnicowanie składu, to mamy do wyboru właściwie tylko karmy zawierające zboża lub nie (można próbować jeszcze wyznaczyć podział na zawierające lucernę lub nie, ale nawet pokarmy głównie oparte na trawach często jakąś tam ilość lucerny zawierają).

Opieka lekarska


Znalezienie dobrego weterynarza w ogóle jest trudne. A im miejscowość mniejsza, tym trudniejsze. Także dla właścicieli psów i kotów często znalezienie sensownego lekarza dla ich pupili nastręcz sporo problemów. Ale…

…ale i tak pozostaje łatwiejsze niż znalezienie sensownego lekarza dla gryzoni. W małych i średnich miastach praktycznie w ogóle nie spotyka się wetów ze specjalizacją w zwierzętach egzotycznych, wszyscy się specjalizują w psach i kotach (rzadziej w zwierzętach gospodarskich). Poza tym zdarza się, że weterynarz od większych zwierząt zwyczajnie zignoruje opiekuna z mniejszym pacjentem (mają do tego tendencję zwłaszcza lekarze starej daty).

I ostatecznie, wiejski weterynarz z nawet najbardziej zapadłej wiochy raczej nie zabije nam przypadkiem psa czy kota, jeśli przyjedziemy do niego z urazem czy nagłym wypadkiem. Przy gryzoniach, zwłaszcza roślinożernych, nigdy nie ma tej pewności, a zgony po terapii u obcego weterynarza (nagły wypadek na wyjeździe na przykład) wcale nie są rzadkością.

Społeczność


Na koniec coś, co dla mnie jest bardzo istotne, choć być może nie wszystkich uwiera. Otóż psiarze (zwłaszcza oni, kociarze w mniejszym stopniu) mają bardzo żywą społeczność, zarówno w internecie, jak i w realu. Psia blogosfera jest na tyle bogata, że doczekała się własnego agregatora blogów. Imprezy, na których w centrum jest pies też organizuje się bardzo regularnie – zawody sportowe, zloty miłośników ras, wystawy czy zwyczajne pikniki czy biegi przełajowe z czworonogami przytrafiają się co roku nawet w niewielkich miastach.


Tymczasem sensowne blogi o gryzoniach mogę policzyć na palcach jednej ręki (nie wszystkie z nich są o świnkach morskich. Świnki to wręcz jeden z najmniej popularnych gatunków). Z portali tematycznych mamy tylko stronę SPŚM i CCP (poniekąd), a jedyne zloty miłośników to wystawy świnek morskich (i świnki są tu chyba i tak uprzywilejowane, bo na przykład wystaw chomików w Polsce się nie organizuje). Chciałabym, żeby było choć trochę bardziej po psiemu…

I nie, jeżeli sprawię sobie psa albo kota, ani moja zazdrość, ani wypunktowane problemy (bo na przykład ten z weterynarzami to jest realny problem) nie znikną przecież. Pozostaną. Dalej nie będzie miejsca, gdzie można przeczytać sensowne testy świńskich karm, podyskutować czy zwyczajnie spotkać innych miłośników świnek. I troszeczkę mnie to boli. Mam nadzieję, że powoli w tych aspektach będziemy się zbliżać do psio-kocich standardów.

środa, 14 września 2016

[Recenzja] Natural Vit Spichlerz Gryzonia: świnka morska

W środowisku miłośników gryzoni często i namiętnie odradza się początkującym właścicielom tanie karmy, jako często niedostosowane do potrzeb małych podopiecznych. Ale czy słusznie? Postanowiłam sama się o tym przekonać. A za przykład posłuży mi pełnoporcjowa karma dla świnki morskiej Natural Vit Spichlerz Gryzonia.

Karma ta występuje wyłącznie w opakowaniach 0,5kg (a przynajmniej żadnych innych nie udało mi się znaleźć). Cena za opakowanie w sklepie stacjonarnym wynosi ok. 3,40 zł, w internecie można ją dostać nawet o  złotówkę taniej.

Pierwsze wrażenie


Opakowanie niestety nie jest najlepszej jakości - to zwykłe kartonowe pudełko, jak dla proszku do prania. W środku nie jest niczym powleczone dla ochrony przed wilgocią, nie ma też dodatkowego foliowego worka. Jak wiadomo, papier przed wilgocią nie chroni ani też nie jest szczególnie odporny na uszkodzenia, więc w wypadku niewłaściwego przechowywania w sklepie lub hurtowni może nam się trafić karma zepsuta albo z dodatkowymi lokatorami (gwoli ścisłości - w moim opakowaniu akurat ich nie było).


Z plusów - opakowanie jest bardzo przejrzyście rozplanowane. Podoba mi się też opis sposobu dawkowania. Producent mianowicie zaleca podanie trzech łyżek karmy dziennie (zakładam, że stołowych). To bardzo fajne i zrozumiałe dla każdego, bo nie oszukujmy się - niewielu właścicieli gryzoni potrafi na oko określić, ile to jest 30g, a odważać codziennie mało komu się chce (no i producenci karm dla gryzoni nie rozpieszczają swoich klientów jak ci od psów i kotów - nie ma dedykowanych dla każdej marki miarek gratis).

Skład


Zacznijmy może od składu analitycznego, który prezentuje się następująco:


Przyznam, że nie jest źle. Wszystkie główne składniki analityczne występują w normie, jedynie tłuszczu jest nieco za dużo. Można się przyczepić tylko do braku informacji o wilgotności karmy.

No dobrze, ale skład analityczny to nie wszystko (opiera się w końcu na wartościach uśrednionych, a uśredniając wartości to ja i Appa mamy po trzy nogi). Weźmy pod lupę bardziej szczegółowy opis.


Tu już tak fajnie nie jest. Trzy pierwsze miejsca w składzie zajmują zboża w stanie surowym, czyli coś, czego świnki jeść nie powinny. A fakt, że są pierwsze na liście oznacza, że procentowo w masie produktu jest ich najwięcej. Znacznie dalej na liście mamy czwarte zboże - owies. 

Poza tym mamy jeszcze tajemnicze "chrupki ekstrudowane". Cóż to może być? Hm, inne pozycje składu mogą nam to podpowiedzieć. Ponieważ ekstrudat z pszenicy i mączka z trawy są wyszczególnione osobno, z pewnością nie o nie chodzi. Ale dalej mamy jeszcze drożdże i mleko w proszku. Jestem podejrzliwa i taka kombinacja składników każe mi przypuszczać, że te chrupki to tak naprawdę wyroby piekarnicze. A ani tego, ani mleka, ani drożdży świnki morskie jeść nie powinny.

Za to chwali się producentowi bardzo szczegółowe rozpisanie składników mineralnych (ogólnie podany skład jest bardzo szczegółowy jak na karmę z niższej półki. Nawet producenci karm premium często aż tak się nie wysilają). Niestety, jeśli chodzi o mikroelementy, to opisu najważniejszych brak - nie znamy stosunku wapnia do fosforu.

A jak ten opis wygląda w realu?


Przyznam, że spodziewałam się, że będzie gorzej. Zboża co prawda jest dużo (czyli karma bardzo tucząca przy zmniejszonych wartościach odżywczych), ale ziołowych łodyg i gałązek drzew i krzewów (czasem też słoma się trafi) też jest całkiem sporo. Tylko te wściekle kolorowe (zdjęcie nie oddaje intensywności barw) chrupki psują obraz.

Przy okazji chrupek, ciekawie wygląda kwestia barwników spożywczych. Patrząc na listę składników, nie widzimy punktu "barwniki", ale gołym okiem widać, że okrągłe chrupki musiały być czymś podkolorowane. No więc barwniki w składzie są, ale... wypisane z nazwy, każdy osobno. I tak podejrzewam, że za żółtą barwę chrupek odpowiada witamina B2. Nie udało mi się zidentyfikować zielonego barwnika.

Przyjrzyjmy się składnikom osobno:

(zdjęcie można powiększyć kliknięciem)
Gdyby ktoś chciała poprawić moje rozpoznanie, jestem otwarta na sugestie.
(przyznam, że nie rozgrzebywałam całego pudełka w celu znalezienia wszystkiego, co wymieniono na opakowaniu, więc brakuje ziaren owsa)

Pomijając rzeczy niewiadomego pochodzenia (zielone płaskie dropsy nazwałam płatkami kukurydzianymi, bo są tam fragmenty ziaren kukurydzy, ale szczerze mówiąc, nie jestem przekonana), składniki są raczej dobrej jakości. Szkoda, że z ziół zostały same łodyżki, ale nawet jeśli były tam kiedyś liście, to w takim granulacie zawsze zamienią się w pył. Oraz że części z tych składników w ogóle nie powinno być w karmie dla świnek morskich.

Smakowitość


Przyznam, że nie wiem. Nie podałam tego swoim świnkom. Jeszcze by zasmakowały w niezdrowym żarciu.

Podsumowanie


Natural Vit Spichlerz Gryzonia jest z pewnością lepszą z gorszych karm. Stoi o szczebelek wyżej niż te sprzedawane w wiaderkach. Ogólnie, gdyby usunąć z niej ziarna i kolorowe chrupki (oraz zapakować ją w trwalsze opakowanie), mogłaby zostać całkiem przyzwoitą karmą ze średniej półki. Niestety, na chwilę obecną jest tylko lepszą karmą z niskiej. Mówiąc wprost - jeśli będziecie karmić tym świnkę, to wam od tego nie zdechnie, mogła trafić gorzej. Ale myślę, że zdecydowanie warto dopłacić za karmę lepszej jakości.

Plusy:
+ niska cena
+ łatwa dostępność

Minusy:
- bardzo nietrwałe opakowanie
- obecność ziaren
- obecność składników pochodzenia zwierzęcego

środa, 7 września 2016

Awantury kąpielowe

Niedawno na jednej ze świnkowych grup na fejsie rozgorzałą dyskusja o kąpaniu świnek. Jej przebieg trochę mnie zdziwił – szczerze mówiąc, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że jest to temat wywołujący takie emocje (co prawda nie umywała się temperaturą do dowolnej dyskusji na kontrowersyjny psio-koci temat, ale i tak robiła wrażenie). Pomyślałam, że też dodam swoje trzy grosze, ale zanim się namyśliłam, to wątek został skasowany. Cóż, od czego jest blogasek.;)

Muszę przyznać, że rozumiem drażliwość niektórych osób na tym punkcie (zwłaszcza tych, które zajmują się pomocą świnkom niechcianym). Kąpiel śwince naprawdę w dziewięciu przypadkach na dziesięć nie jest do niczego potrzebna, za to zwykle stanowi źródło stresu i dyskomfortu. One tego po prostu nie lubią i naprawdę bardzo rzadko potrzebują. Swoje dziewczyny kąpałam jak dotąd trzy razy, z czego raz niepotrzebnie. (No ale wtedy nie miałam doświadczenia i wydawało mi się, że upaćkana arbuzem Momo nie da rady się sama wyczyścić. Oczywiście dałaby radę, za to ja nie musiałabym rozdzielać próbujących się pomordować świnek, bo Appa nie poznała świeżo pachnącej koleżanki i próbowała ją zabić. Stąd też teraz jeśli muszę kogoś moczyć, to moczę wszystkich, w końcu nieszczęścia zbliżają).


Niestety, nasze społeczeństwo en masse dziwnym trafem nie ma odruchu zdobywania chociażby podstawowej wiedzy o zwierzęciu, którym zamierza się zaopiekować. Przecież wiadomo, że jak zwierzę ma w nazwie „morska”, to wodę uwielbia, to elementarne drogi Watsonie. (Anegdotka: Luby mój był kiedyś świadkiem rozmowy telefonicznej, w której dzwoniąca mama świeżo upieczonej małoletniej właścicielki świnki morskiej próbowała usilnie dowiedzieć się, jak należy to zwierzę pławić, bo z nazwy wynika, że lubi wodę. Ekspedientce zajęło trochę czasu wytłumaczenie, że jednak gryzoń nie ma z wodą nic wspólnego). Sytuacji nie poprawiają wszelkiego rodzaju youtuberzy, kręcący filmiki instruktarzowe ze zdrowymi i czystymi świnkami. Widz później ogląda taki filmik, patrzy na uśmiechniętego prowadzącego z entuzjazmem opisującego swoje poczynania i też chce mieć uroczo nabzdyczoną świneczkę. A jeśli nie zachowa odpowiedniej delikatności (o co dzieciom, wyjątkowo podatnym na sugestie słodkich filmików, czasem trudno) i świnki nie dosuszy, to mogą być kłopoty. 

Ilustracja konkretnie do przytoczonej anegdotki.
Z drugiej strony, nie przesadzajmy. W większości przypadków kąpiel kończy się najwyżej fochem forever i naprawdę świnki od tego nie umierają (a jeśli umierają, to śmiem twierdzić, że przy opiekunie, który do tego doprowadził, prędzej czy później umarłyby z innej przyczyny, niekoniecznie naturalnej). Nie zakwalifikowałabym tego jako zbrodni na dobrostanie zwierząt. A niektórzy weterynarze (nawet specjaliści od gryzoni!) zalecają profilaktyczne kąpiele nie częściej niż raz w miesiącu. Choć przyznam, że nie jest to szczególnie popularna opinia.

Osobną kategorią są świnki łyse i wystawowe. Łyse dlatego, że jedną z zalecanych metod pielęgnacji jest właśnie moczenie wieprzka w wodzie z oliwką, ponieważ skóra większości świnek bezwłosych wymaga dodatkowego natłuszczania. Są też alternatywne metody, ale kwestią osobniczą pozostaje, która dla danego łysola jest bardziej stresująca. Świnki wystawowe natomiast… cóż, nie wszyscy hodowcy kąpią swoje świnki przed każdą wystawą, ale jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że specjalna prezentacja wymaga specjalnych przygotowań.

Napisałam tyle literek, żeby powiedzieć właściwe tylko to, że świnki kąpać można, ale po co? Od tego ogólna ilość szczęścia we wszechświecie raczej maleje, niż rośnie. I tego się trzymajmy.