środa, 30 grudnia 2015

Dlaczego świnki morskie to najlepsze zwierzaki na świecie

Pewnie większość (o ile nie wszystkich pięciu) czytelników tego bloga przyzna mi rację, jeśli napiszę, że świnki morskie to najwspanialsze zwierzęta na świecie, jednak głęboko niedoceniane. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z ich zalet i przewagi, jaką mają nad psami i kotami (a media oczywiście w takich ważkich kwestiach milczą). Dlatego postanowiłam tutaj wypisać kilka z tych niezaprzeczalnych a mało znanych szerszemu gremium zalet, żeby poprawić opinię o tych gryzoniach. 

Wpis ilustrowany losowymi zdjęciami moich świnek. Bo tak.
Zaleta 1: świnki morskie gruchają 

Niewielu wie, że świnki oprócz pisków i pomruków wydaja też bardzo sympatyczny dźwięk – coś w rodzaju skrzyżowaniu gruchania gołębi z kocim mruczeniem (posłuchać można na przykład na tym filmiku). Szczerze mówiąc nie znam odgłosu wydawanego przez zwierzę domowe, który bardziej poprawiałby humor. Niektóre świnki gruchają spontanicznie, inne uruchamia się dotykiem. Dodatkowy aspektem gruchania jest to, że gruchający prosiak cały wibruje jak stara Nokia, dzięki czemu można sobie nim wymasować zbolały kark.

Hint: świnki morskie potrafią też ćwierkać niczym ptaszki. Serio serio. Ale nie wszystkie, a nawet te, które ćwierkają robią to tylko wtedy, kiedy myślą, że człowiek nie widzi.


Zaleta 2: świnki morskie idealnie pełnią rolę termoforu 

Ta funkcja u kotów jest zdecydowanie przereklamowana – każda świnka powyżej trzeciego roku życia będzie znacznie lepszym termoforem. A teddy i rexy, znane ze swojej wrodzonej kluskowatości, już rodzą się idealnymi termoforami. Świnka nigdy bowiem nie zdradzi nas nagłym atakiem na poruszający się palec u stopy. Dodatkowo zwierzęta te są w poręcznym rozmiarze – jeden osobnik dopasowany jest do rozgrzewania jednej stopy, a że tak samo jak stopy, prośki nie powinny występować pojedynczo, to najlepiej zaopatrzyć się od razu w dwa. Albo więce.

Hint: żodyn zwierzak się tak wdzięcznie nie przelewa na człowieku, jak najedzona, szczęśliwa, wygłaskana świnka morska. Żodyn.


Zaleta 3: świnki morskie szanują twój styl życia
Od rana nie ma cię w domu i wracasz dopiero wieczorem? A może zwykle chodzisz na drugą zmianę? Nie ważne, prosiaki dostosują się do tego. Jako zwierzęta o aktywności całodobowej, szybko uczy się głównie spać, kiedy nikogo nie ma i nic się nie dzieje oraz głównie hasać, kiedy na horyzoncie pojawia się człowiek. Kulturalne świnki nawet w soboty grzecznie czekają, aż opiekun się wyśpi, zanim zaczną krzykliwie domagać się śniadania (niestety, nie wszystkie świnki są kulturalne).

Hint: na niektóre świnki działa ten sam trik, co na ptaki – jeśli zakryjesz klatkę kocem, to ucichną.;)


Zaleta 4: świnki morskie mają najsłodsze pyszczki na świecie.

Zwłaszcza te puchate. Ten punkt nie podlega dyskusji i nie potrzebuje uzasadnienia. Tak po prostu jest.

Następna część wpisu, kiedy wyartykułuję z siebie kolejne zalety.:)

środa, 23 grudnia 2015

Wesołych Świąt!

W imieniu swoim oraz moich dziewcząt chciałabym życzyć wszystkim moim czytelnikom (niezależnie od ilości nóg;)) Wesołych i Radosnych Świąt Bożego narodzenia.

*tutaj świnki chórem wykwikują kolędy*


środa, 9 grudnia 2015

[Z życia chlewika] Historia pewnej podróży, czyli jak się kroi świnkę

Jak wiedzą ci, którzy zaglądają na fejsikowego funpiga moich świnek, niedawno musieliśmy inwazyjnie zadbać o zdrowie Skuld. Ponieważ sama nie mogłam się tym zająć (ktoś musi pracować na karmę i plasterek ogórka) relację z podróży zda Luby.:)

,,Tam i z powrotem, czyli wielka wyprawa Skuld”
Pióra Lubego

Widok przedoperacyjny.
Wszystko zaczęło się od tego iż u maleńkiej Skuld pojawił się problem ze zdrowiem. Rzęsy, których nie powinno w ogóle tam być rosły sobie w najlepsze i drażniły oko. Doszło do tego iż nastąpiło przedziurawienie rogówki i zakażenie. Po wizycie u naszego weterynarza, mała dostała antybiotyk, a my podjęliśmy decyzję, iż trzeba wyleczyć naszego świniełka. Takie wady leczy się chirurgicznie. U gryzoni jest to o tyle kłopotliwe, że w małych albo średnich miastach praktycznie nie ma przychodni o odpowiednim wyposażeniu do tak koronkowej roboty (w końcu różnica rozmiaru między okiem np. kota a okiem dwumiesięcznej świnki jest znaczna). Okazało się że odpowiednio wyposażona i obsadzona przychodnia dla zwierzaków małych i dużych znajduje się w sąsiednim mieście.

Roku pańskiego bieżącego, dnia 30 listopada u zarania dnia Skuld zakomenderowała: „Duży, transport i kurs Gdynia!”. Cóż było robić pognaliśmy na dworzec i w pociąg, telepiąc się regionalem. Dzielna wędrująca Skuld przemierzała przestrzeń w luksusowo wyposażonym w sianko, ogórek i ciepłą puchata norkę transporterze. Trzeba przyznać, że mała cieszyła się ogromnym zainteresowaniem, jako iż świniełkiem była, a nie kotem (transporter mamy koci, coby się wszystkie trzy panny w razie potrzeby w nim mieściły). Ludzie bardzo ciepło na nią reagowali. Cóż, jeden minus takiej jazdy to hałas, była nieco wystraszona na początku.


Dotarliśmy w końcu do przychodni, gdzie oprócz nas czekało wiele, wiele psów ras różnych (a nawet i żadnych;)). Po chwili czekania i krótkiej rozmowie z panią weterynarz oraz wypełnieniu papierka ze zgłoszeniem, przybył nasz chirurg, mała nie była zbyt zachwycona obcym. Lekarz obejrzał małą Skuld, spytał dla pewności które oczko do remontu. Ocenił że świniełek ma przede wszystkim entropium i wielorzędowość rzęs. Zapytał o antybiotyk podawany na zakażenie. Zbadał ogólnie naszego podróżnika, nadal niezbyt zadowolonego nowym miejscem. Okazało się, iż jest zdrowa jak rydz i waży odpowiednio jak na swój wiek. Podsumował, że zabieg będzie krótki i że narkoza podana będzie tuż przed zabiegiem, by mała była jak najkrócej na tej chemii. Skuld powróciła do swej plastikowej twierdzy, do bezpiecznej norki. Pani weterynarz odebrała transporter z nią i poinformowała mnie, iż mają dziś w planach kilka drobnych i jeden poważniejszy zabieg więc mała będzie operowana koło godziny 14:00.

Muszę przyznać że przychodnia ma naprawdę świetnie wyposażoną salę operacyjną i doświadczonych chirurgów. Pozostało mi czekać, aż przyjdzie czas na Skuld. W miedzy czasie przewinęło się morze psów, z których właścicielami miałem okazję zamienić parę słów. Był na przykład mieszaniec w typie labka, uczulony na kurz, dodatki do karmy, trawę i drzewa. Właścicielka była z nim na odczuleniu i biedak troszkę się męczył. Czas mijał, tik tak tik tak, aż nadszedł czas na Skuld. Zaraz po tym, jak drzwi gabinetu się za nią zamknęły, dobiegł mnie głośny oskarżycielski kwik oburzenia i obrazy majestatu - dostała zastrzyk ze znieczuleniem i przeciwbólowy. Zabieg trwał około 40 minut, a potem podano małej środek wybudzający. W kwadrans potem poproszono mnie do gabinetu. Mała była cała rozdygotana po środku, ale dowiedziałem się, że jest to normalna u tak małego zwierzaka reakcja mięśniowa na narkozę. Pan doktor przekazał mi, iż zabieg przebiegł bez komplikacji, oczko działa normalnie i nigdy więcej nie powinien wystąpić problem z nieszczęsnymi rzęsami. Mała Skuld, gdy podniosłem ją z transportera by zobaczyć jej szwy, od razu obwąchała swego człowieka i chciała schronić się pod bezpieczną przystanią kurtki. Przekazany zostałem do pani weterynarz założyła małej kartę, wypisała zalecenia dla rekonwalescentki, przygotowała dwie strzykawki ze środkiem przeciwbólowym na kolejne dwa dni oraz przekazała, by zakraplać antybiotyk na wszelki wypadek jeszcze przez tydzień, a po 10 dniach udać się na zdjęcie szwów już do naszego weta, a po powrocie zachęcać Skuld do jedzenia (no, to akurat nie było specjalnym wyzwaniem).


Dzielna, mała, rozdygotana Skuld ułożona została delikatnie w puchatej norce i zabezpieczona do podróży powrotnej.

Dzięki znanej właściwości PKP zwanej szerzej jako opóźnienie udało nam się złapać pośpiech do naszego miasta (my byliśmy później, on był później, wiecie, jak jest). W drodze powrotnej Skuld była osowiała i mocno wystraszona ale poprawiało jej się coraz szybciej. W przedziale za towarzysza miałem emerytowanego lekarza, szalenie miła i inteligentna osoba. Bardzo ciekawiło go puchate stworzonko i zadawał wiele rzeczowych pytań, podsumował cała naszą rozmowę tym, że to wspaniale, że są ludzie, którzy tak dbają o zwierzaki.

W dwanaście godzin niemal, co do minuty od startu naszej wyprawy stanęliśmy w Shire naszym domku. Mała, cała i zdrowa, zajęła się pałaszowaniem swych ukochanych przysmaków i zdrowieniem na potęgę. Po dziś dzień ma się dobrze.

środa, 2 grudnia 2015

[Recenzja] Zielnik Szczęśliwego Gryzonia

Od niedawna na rynku dostępne są produkty całkiem nowej, polskiej marki, czyli Zielnik Szczęśliwego Gryzonia. Można je nabyć na stronie producenta, ale także w kilku innych sklepach internetowych i stacjonarnych. Firma oferuje przeróżne suszone dodatki do diety gryzoni - ziołowe, owocowe i warzywne.

Obecnie mamy już dostępną całkiem szeroką ofertę - można się z nią zapoznać na linkowanej wyżej stronie. Suszonki do każdego zamówienia są zawsze pakowane tuż przed wysyłką i powiem wam, że to robi różnicę. Mieszanki mają intensywny aromat, co nie zawsze da się powiedzieć o produktach konkurencyjnych firm. Zioła (i inne rzeczy też, ale żeby się nie powtarzać, będę od teraz pisać o ziołach. Miejcie w pamięci, że mam na myśli wszystkie produkty) można też zamówić w różnych rozmiarach opakowań i obowiązuje przy tym zasada, że więcej kosztuje mniej za jednostkę masy. Dla mnie to genialny pomysł, bo niektóre suszki zdecydowanie za szybko się kończą, a po co mam zamawiać kilka opakowań, kiedy można jedno większe (nawet do 1kg).


Trochę mniej entuzjastycznie jestem nastawiona o opakowań. To typowe foliowe woreczki, tyle że zamykane klejącą tasiemką. Osobiście nie lubię tego rozwiązania, bo praktycznie zawsze przestaje działać zanim opakowanie zostanie opróżnione. O ile jeszcze przy większych opakowaniach Zielnikowych ziółek sprawdza się nieźle, to przy mniejszych już dość kiepsko - klejąca strona taśmy prędzej czy później (raczej prędzej) zahacza o papierową etykietę produktu i odrywa jej fragmenty,  tracąc całą przyczepność. Ale być może to ja jestem jakaś nieogarnięta i notorycznie psuję zamknięcie. 


Sama zawartość woreczków jednak prezentuje się znakomicie - ziółka są aromatyczne, chrupiące i idealnie ususzone, kwiaty barwne a granulowane przekąski o odpowiedniej konsystencji. Jedyna ich wada to to, że jak na gust moich prosiaków są trochę za mocno rozdrobnione. Poza tym wszystkie zioła zbierano na terenach, gdzie nie stosuje się chemicznych środków ochrony roślin i nawozów.

Miałam okazję przetestować kilka produktów, o których wam opowiem.


Uzupełniająca mieszanka ziołowa dla gryzoni
Wspaniale pachnąca (w moim przypadku głównie miętą), czternastoskładnikowa mieszanka ziół. Wszystkie składniki mają świetnie zachowane kolory (co widać zwłaszcza po płatkach kwiatów). Niestety, jak na gust moich wybredów są zbyt rozdrobnione - i to jest ich subiektywna opinia. Dlatego najpierw wyjadają większe kawałki, ze szczególnym upodobaniem do liści brzozy. W porównaniu z innymi mieszankami ma bardzo bogaty skład i bardzo atrakcyjną cenę.:)


Suszona melisa
Okazała się absolutnym hitem. Dziewczynom nie przeszkadzało nawet to, że zioło jest w dość drobnych kawałkach - spałaszowały wszystko do czysta, ku mojemu zaskoczeniu. Nigdy nie widziałam, żeby jakaś suszka tak bardzo im smakowała. Zielnikowa melisa to zioło dość objętościowe - 50g to niby niewiele, ale zajmuje spory woreczek i wystarczy na dłużej. Poza tym ma działanie uspokajające (przydaje się nerwowym gryzoniom, a większość gryzoni ma nerwowość i płochliwość w naturze), przeciwbakteryjne i wspomaga trawienie.


Suszona jeżówka purpurowa
Kolejne suszone ziółko w ofercie. Jeżówka wspomaga odporność, co jest szczególnie przydatne świnkom morskim, jako zwierzakom nie wytwarzającym witaminy C (która wiadomo, też wspomaga odporność). Wspaniale pachnie (trochę jak herbata), jednak nie podbiła serc moich dziewczyn. Również jest dość drobno zmielona i raczej ciężka.


Suszony kwiat hibiskusa
Prezentuje się pięknie - intensywna, bordowa barwa, doskonale zachowany kształt płatków, mocny zapach. Zawiera również sporo witaminy C i wspomaga trawienie. Niestety, moje dziewczyny głęboko wzgardziły, po prostu nie przepadają za płatkami kwiatów. Szkoda.;(


Suszony kwiat nagietka
Ma formę całych, doskonale zachowanych kwiatostanów i jest przyjemnie żółty. Nagietek ma działanie między innymi antybakteryjne. I o dziwo, jest jedynym kwiatem, którym moje świnki nie gardzą (święto lasu normalnie).


Brykiet z lucerny
Kolejne odkrycie. Brykiet to sprasowana w formie grubych, krótkich wałeczków suszona lucerna. W porównaniu z przekąskami Brita, które o tej pory podawałam, jest mniej sucha i chrupka, ale dużo cięższa i można w niej rozróżnić fragmenty roślin. Brykiet jest dość kruchy, więc żaden gryzoń nie powinien mieć problemu z rozdrobnieniem go. Moje dziewczyny uwielbiają lucernę, brykiet tez pokochały.


Granulat owocowy
Kolejny hit. Granulat zawiera różne owoce, między innymi aronię i dziką różę - owoce, które zawierają dużo witaminy C tak potrzebnej świnkom, a których moje panny nie chcą tknąć. W granulacie im nie przeszkadza, wcinają aż miło. A to znaczy, że produkt idealnie nadaje się do przemytu nielubianych owoców.;) Brykiet występuje w dwóch rozmiarach: 8 i 6 mm, tak więc można go sobie dobrać do wielkości zwierzęcia. Jest jednak bardzo twardy, co z jednej strony sprawia, że nie kruszy się w transporcie, ale z drugiej stwarza pewne trudności młodym zwierzętom. Skuld miała problemy z uszczknięciem czegoś dla siebie, ale Momo jadła bez problemu.


Suszona skórka owocu dzikiej róży
Bardzo fajna rzecz, zawiera dużo witaminy C. Ma atrakcyjną formę, ponieważ skórki nie są pokruszone, a wygadają jak miseczkowate połówki. Niestety, moje zwierzaki pałają awersją do dzikiej róży.

Suszona bulwa topinamburu
Zielnikowy topinambur ma formę schludnych plasterków, na których każda warstwa bulwy jest widoczna. Są chrupkie i pięknie ususzone, poza tym ułatwiają trawienie i większość świnek za nimi przepada. Moje niestety nie.

Taki pyszny brykiet.
Podsumowując:
Z pewnością kupię jeszcze melisę, granulat owocowy i brykiet lucernowy, być może dobiorę coś jeszcze. Plusami produktów Zielnika Szczęśliwego Gryzonia jest cena, jakość i możliwość zakupu w rużnej wielkości opakowaniach. Polecam.

środa, 25 listopada 2015

Jak się adoptuje świnkę z SPŚM

Jak pisałam wcześniej, świnkę morska można adoptować. Właśnie w ten sposób miesiąc temu trafiła do nas Skuld, prosto ze Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim. Oczywiście jeśli chcecie przygarnąć zwierzaka, to SPŚM nie jest jedyną drogą - jest jeszcze Viva Gryzonie! no i te wszystkie ogłoszenia w internecie typu "oddam świnkę". Ale ponieważ miałam do czynienia tylko ze Stowarzyszeniem, to do niego będzie odnosić się ta notka.

Co prawda na stronie Stowarzyszenia dość dokładnie opisano, jak wygląda adopcja, jednak w sieci można ciągle znaleźć sporo błędnych informacji i jakichś dziwnych mitów. Dlatego pomyślałam, że dorzucę swoją cegiełkę - kilka słów o tym, jak cała procedura adopcyjna wygląda z perspektywy interesanta.

1. Kogo chcesz przygarnąć czyli świnkę wybierz mądrze
Listę świnek do adopcji można obejrzeć w specjalnej zakładce na stronie Stowarzyszenia, albo na stowarzyszeniowym forum. Osobiście polecam forum, bo w stosunku do strony jest aktualizowane szybciej i można tam znaleźć pełniejszy opis wszystkich zwierzaków.

Jeśli o mnie chodzi, to na forum zarejestrowałam się wcześniej - poza adopcjami jest też kopalnią wiedzy o wszystkich dziedzinach życia świnek, więc jeśli szukacie porady lub chcecie się dokształcić, to właśnie tam. I właśnie ze względu na dostęp do tego zasobu wiedzy się zarejestrowałam, bo doświnienia w określonym czasie nie planowaliśmy.

Podczas dokonywania wyboru dobrze jest skonsultować się z ekspertem.;)
Ale do rzeczy. Osobiście radzę do kwestii wyboru świnki podchodzić racjonalnie. Stowarzyszenie nie wyda pojedynczego osobnika komuś, kto nie ma świnki i trzeba się z tym liczyć. Jeśli już mamy świnkę, to trzeba się też liczyć z tym, że rezydentka z nową koleżanką/kolegą może się zwyczajnie nie dogadać. Dlatego radzę rozejrzeć się za domem tymczasowym, który znajduje się gdzieś w pobliżu. W przeciwieństwie do sklepów czy pseudohodowli, SPŚM przyjmuje "zwroty" świnek, które nie dogadały się z rezydentami. Można wtedy wybrać sobie inną bez konieczności powtarzania wszystkich formalności.

Z tego względu, że zwierzaki mogą się nie dogadać, radzę wybierać świnki z okolicy. Co prawda można zorganizować transport właściwie na terenie z całego kraju, ale dwa "ale". Po pierwsze, transport świnek odbywa się niejako przy okazji, na zasadzie "znajomy znajomego akurat jedzie, to zabierze". Co za tym idzie, niektóre trasy bywają problematyczne i niekiedy trzeba czekać na okazję kilka tygodni. Po drugie, każda podróż to dla zwierzątka stres - zwłaszcza, jeśli ma trwać kilka godzin. Może lepiej rozejrzeć się za świnką, którą da się przetransportować w pół godzinki?

Sama właśnie pod tym kątem szukałam (a właściwie nie szukałam... to skomplikowane) - chciałam świnkę młodą, żeby nie było problemów z łączeniem (zwłaszcza, że moje kluchy o towarzyskich nie należą) i w miarę blisko, żeby nie było problemów transportowych. No i znalazłam.:)

2. Już wybrana - i co dalej?
Kiedy wybierzecie świnkę, możecie wypełnić ankietę z linkowanej wyżej strony, skontaktować się na mail ogólny i czekać na odpowiedź. Ja wybrałam inny sposób.:)

Jako użytkowniczka forum mogłam sobie "zaklepać" świnkę właściwie zaraz po urodzeniu - wystarczyło w odpowiednim temacie wyrazić poważną chęć przygarnięcia (co jest niemożliwe bez konta na forum, bo po prostu nie da się komentować, nie będąc zalogowanym).:) Potwierdziłam ją potem w wiadomości do opiekunki małej, wysłanej razem z odpowiedziami na pytania z tego tematu - i tadam! wstępna rezerwacja gotowa.

3. Ta straszna wizyta przedadopcyjna i inne formalności
Aby wstępna rezerwacja zmieniła się w normalną rezerwację, potrzebna jest wizyta przedadopcyjna - wolontariusze stowarzyszenia przychodzą sprawdzić naocznie, w jakich warunkach będzie żył ich podopieczny. Niektórych może to odstraszać, ale wcale nie jest bezzasadne (tym, którzy twierdzą inaczej, proponuję zapoznać się z terminem "zwierzę karmowe". Niektórzy co mniej uczciwi terraryści właśnie na forach adopcyjnych poszukują darmowej żywności dla swoich pupili). Niektórzy mają dobre chęci, ale niekoniecznie odpowiednią wiedzę i dobra rada im się przyda. A zaangażowanie przyszłego właściciela już na początku zwiększa szansę, że ten dom naprawdę będzie już ostatnim domem zwierzaka przez długie lata.

W moim przypadku z ustaleniem daty wizyty nie było problemu - dom tymczasowy wybranej przeze mnie świnki znajdował się niedaleko i po prostu umówiłam się na dogodny termin. Przyszły dwie wolontariuszki, porozmawiały, obejrzały rezydentki i poszły. Bardzo miło nam się rozmawiało (mam nadzieję, że nie było to tylko moje jednostronne odczucie) i właściwie to tyle. Nie było żadnego zaglądania pod matę, wnikliwego badania, czy aby świnki mają odpowiednio czystą ściółkę i czy podawana jest przepisowa karma. Nie było zaglądania pod matę i do misek. Tak więc nie ma się czego bać.

Jest jeszcze kwestia umowy adopcyjnej - treść do wglądu na stronie Stowarzyszenia. Ma na celu głownie zagwarantowanie "pierwokupu" świnki, w razie gdyby nowi opiekunowie nie mogli dłużej się nią opiekować. Cóż, niektóre hodowle też podpisują umowy przy sprzedaży swoich zwierząt - jakoś nikogo to nie odstrasza.

4. Świnka przybywa
Niektóre prosiaki można odebrać właściwie od ręki. Na Skuld czekaliśmy trzy tygodnie, ponieważ była malutka i musiała się podchować przy mamie. Ale odbiór nie nastręczał trudności - dotychczasowa opiekunka nam ją przywiozła (za co chciałaby jej z tego miejsca podziękować bo tak się niefortunnie złożyło, że sama akurat wtedy nie mogłam po nią pojechać).

Podsumowując, żeby adoptować świnkę, trzeba zgłosić chęć adopcji, pokazać, że ma się odpowiednie warunki i przejąć świnkę. Tylko tyle.;)

środa, 18 listopada 2015

Ile cię będzie kosztować utrzymanie świnki, albo nie taki gryzoń tani

Panuje u nas powszechne przekonanie, że utrzymanie małych, popularnych zwierzątek prawie nic nie kosztuje. No bo ile to może zjeść, ot trawy się da, marchewkę rzuci, wody naleje i po kłopocie, tylko trociny się czasem wymieni, ale że klatka nieduża, to ileż tych trocin. Nie do końca, chyba że chcecie, żeby wasz zwierzak raczej wegetował, niż żył. Wiadomo, że utrzymanie świnki morskiej kosztuje znacznie mniej niż takiego na przykład bernardyna czy zwykłego Mruczka, ale to nie znaczy, że zwierzak będzie żył fotosyntezą i pozytywnym nastawieniem do świata.

W tej notce chciałabym się zastanowić, ile kosztuje miesięczne utrzymanie świnki morskiej (i ile ja wydaję na swoje świnki - bo wydaję więcej niż średni koszt utrzymania). A właściwie dwóch świnek. Po pierwsze dlatego, że sama mam dwie(no miałam przez dłuższy czas.Choć właściwie teraz też mam, sęk w tym, że nie tylko;)), a po drugie dlatego, że to zwierzaki stadne i dwójka powinna być minimum. Pominę za to wszelkie koszta wyprawki czy ewentualnego leczenia - chcę się skupić na regularnych wydatkach.
Momo mi wlazła do pojemnika z karmą...
1. Karma sucha
Jeśli znacie się bardzo dobrze na żywieniu małych zwierząt możecie z tego punktu zrezygnować. Ale od razu zaznaczam, żeby nie było wątpliwości: żeby "znać się bardzo dobrze" trzeba znacznie więcej niż przeczytanie kilku artykułów w sieci i krótka rozmowa z wetem. Ja nie znam się bardzo dobrze, nie mam w głowie tabeli wartości substancji odżywczych dla wszystkich produktów i tabeli dziennego zapotrzebowania na nie świnek morskich i jeżeli też ich nie macie, podawajcie karmę. Dobrą karmę, nie taką za 5 zł za kilogram.

Na dwie świnki zużywałam ok. 1,2 kg karmy miesięcznie (trzecia jak na razie niewiele zmienia w tej kwestii, ale wydaje mi się, że kiedy urośnie, może podbić wynik do 1,5 kg karmy). Najtańsza dobra karma, przy tym dość chętnie jedzona, kosztuje ok 17 zł za kilogram (jest jeszcze karma bardzo dobrej jakości, która kosztuje jedynie 11 zł za kilogram, ale tę rzadko świnki chcą tknąć). Łatwo więc policzyć, że pokarm dla pary zwierząt będzie nas kosztował ok. 20 zł miesięcznie.

Można oczywiście te koszty obniżyć, jeśli na przykład skrzykniemy się ze znajomymi świnkomaniakami z okolicy i kupimy dziesięciokilogramowy worek do podziału (nie polecam kupować takich dużych worków karmy samemu, ponieważ zanim dwie świnki zdążą zjeść taką ilość, większość zepsuje się i/lub zwietrzeje) - ale do tego potrzeba jeszcze dwóch lub trzech osób. Wtedy spokojnie wychodzi 15 zł miesięcznie.

Sama na karmę wydaję więcej - ok. 30-35 zł miesięcznie. Ale jestem sroką i lubię testować na swoich zwierzętach nowe rodzaje karmy (o czym pewnie się wkrótce przekonacie, bo będę wyniki prezentować na blogu), więc moje świnki zwykle dostają cztery różne. Dzięki temu wiem, których drugi raz już nie kupować.;)

2. Siano
Świnki morskie muszą mieć siano stale. Moje zimą zużywają ok. 2 kg miesięcznie (latem połowę tego, jeśli podaje się im świeżą trawę). Półkilogramowe opakowanie siana kosztuje ok. 3,30 zł, więc miesięcznie wychodzi ok. 14 zł.

Na sianie zaoszczędzić najłatwiej. W przeciwieństwie do suchej karmy, odpowiednio przechowywane może leżeć miesiącami, więc warto kupować większe paczki w internecie - na przykład tutaj. U tego sprzedającego największa paczka starcza świnkom na mniej więcej rok, a koszt miesięczny wychodzi o połowę mniejszy, niż w przypadku kupowania małych paczek w sklepie (choć jednak mimo wszystko zalecałabym kupowanie mniejszych paczek dla parki zwierząt). Jeśli macie rodzinę lub znajomych na wsi, to może uda wam się dostać siano za darmo.

Ja właśnie tak robię - moi rodzice mają gospodarstwo i kiedy ich odwiedzam, zabieram reklamówkę lub worek siana dla świnek. Są więc miesiące, kiedy nie wydaję na to ani grosza.

3. Zioła
Nie jest to wymóg absolutnie niezbędny (jakieś ziółka przeważnie są w sianie, można też kupić siano wzbogacone ziołami), ale podawanie suszonych lub świeżych ziół jest polecane. Sama zwykle kupuję zioła i przysmaki firmy Herbal Pets i miesięcznie wydaję na to jakieś 10-15 zł. Mam reklamówkę różnych ziółek i jedne zużywają się szybciej, inne wolniej, ale zazwyczaj jakieś trzy opakowania w miesiącu kończę i trzeba uzupełnić.

Tu też można zaoszczędzić, zwłaszcza, jeśli macie działkę lub ogródek. Latem wystarczy zrywać i podawać świeżynkę, a na zimę można przygotować własne suszki. Niektóre zioła można też hodować w doniczkach.

4. Owoce, warzywa i zielenina
Punkt utrzymania, którego zużycie chyba najbardziej zależy od liczby świnek, jaką mamy pod opieką. O ile na karmie suchej raczej nie zaoszczędzimy (bo mniej świnek zje co prawda mniej karmy, ale wtedy trzeba ją kupować w mniejszych opakowaniach, a to w przeliczeniu na kilogram wychodzi drożej), to zużycie warzyw bardzo mocno zależy od ilości świnek. Na dwie wychodzi jakieś 20 zł miesięcznie, ale ten koszt bardzo mocno zależy od tego, jakie warzywa lubią nasi podopieczni.

Oczywiście latem wychodzi taniej - nie znam świnki, która byłaby w stanie oprzeć się świeżej trawie. Dzięki temu można zredukować koszty nawet o trzy czwarte. A jeśli mamy ogródek warzywny, to jeszcze bardziej.

5. Ściółka
Przyznam się, że nigdy nie używałam trocin, więc nie wiem, ile kosztują miesięcznie. Od początku moje zwierzaki są na drewnianym żwirku (inaczej pellecie) i macie łazienkowej. Ponieważ kupowanie małych opakowań żwirku w sklepach zoologicznych jest głęboko nieopłacalne, radzę zajrzeć na Allegro. Sama kupuję zwykle 80l żwirku na raz (z przesyłką wychodzi ok. 40 zł), co przy dwóch świnkach starcza na dwa miesiące, a więc wychodzi 20 zł miesięcznie. Podobno można jeszcze taniej kupić pellet w składach opałowych (bo do pieca i do kuwety sypiemy zasadniczo ten sam żwirek), ale to już bardziej hurtowe ilości.

Zużycie żwirku zależy od tego, jak dużą macie klatkę i czy wasze zwierzaki potrafią korzystać z kuwety. Oraz od tego, jak często zmieniacie całą ściółkę i myjecie kuwetę klatki (ja częściowo wymieniam co tydzień, całość raz na cztery tygodnie. To u mnie optymalnie. Jak ktoś jest wytrwały, może dociągnąć do pięciu, ale w szóstym tygodniu klatkę już czuć, więc nie ma sensu tego przedłużać).

Zużycie ściółki to rzecz, która najbardziej zależy o liczby świnek w domu. Od przybycia Skuld 80l żwirku wystarczy tylko na półtora miesiąca.

Podsumujmy:
Koszt utrzymania dwóch świnek morskich wynosi miesięcznie ok. 90 zł. Oczywiście jest to koszt "zimowy", bo latem wychodzi mniej. Ale planując posiadanie świnek morskich, trzeba się liczyć z tym, że tyle będziemy musieli na nie przeznaczyć. Czy to dużo? Z pewnością więcej, niż część z Was się spodziewała. Ale właściciele dużych psów tyle wydają na karmę. I raczej nie wystarczy jej na miesiąc.;)

środa, 11 listopada 2015

Kilka słów o artykule o świnkach morskich w gazetce reklamowej

W listopadowym numerze darmowej gazetki promocyjnej sieci sklepów zoologicznych Zoo Karina opublikowano artykuł o świnkach morskich (nazywany artykułem o kawiach domowych. Niby też dobrze, ale nie rozumiem tego jarania się nową nazwą naukową. Nazwa potoczna przecież nie uległa zmianie). Oczywiście nie mogłam się oprzeć, żeby nie napisać kilku słów na ten temat - każdy pretekst do notki jest przecież dobry.;)

Na początku powiem, że artykuł, jak na publikację w gazetce reklamowej, trzyma całkiem przyzwoity poziom. Nie ma w nim żadnych kardynalnych błędów (no prawie nie ma, ale o tym później) i w sumie widać, że autor chciał jak najlepiej, ale reklamowy format tekstu to i owo na nim wymusił.


Przede wszystkim bardzo dobrze, że autor tekstu zaznaczył stadność świnek morskich, sugerując, że warto rozważyć nabycie dwóch osobników (szkoda, ze nie ma wzmianki o tym, że powinny być tej samej płci). Trochę mam w tym kontekście problem z klatką, bo polecono w tekście co prawda bardzo dobry model, ale nikt się nie zająknął, na jaką liczbę świnek są to odpowiednie wymiary (polecano osiemdziesiątkę).

Zdziwił mnie artykuł o żywieniu, bo jako polecaną karmę bazową wymieniono Versele Laga Cavia Complete, która jest rzeczywiście bardzo dobrą karmą (na fotkach towarzyszących artykułowi jest też Cavia Nature tej samej firmy, również dobra). Trochę gorzej, że jako świetne uzupełnienie diety proponują kolby Vitacraftu. Widzicie, kolby składają się głównie z ziaren, których w diecie świnek powinno się unikać. Jeśli już koniecznie chcecie uszczęśliwić pupila takim smakołykiem, to podajcie raczej kolbę lucernową. Ale i to niezbyt często, gdyż to taki świński fastfood - smaczne, ale niezdrowe i bezwartościowe w sumie.

No nie, nie do końca.
Właściwie największym błędem, jaki w tym artykule znalazłam, było wspomnienie szelek jako sympatycznego zamiennika transportera. Dlaczego nie jest to dobry pomysł już kiedyś pisałam

Poza tym, że w tekście brakuje tak ze dwóch trzecich przecinków i nie mam pojęcia, czy ktokolwiek po napisaniu w ogóle go czytał przed publikacją, własciwie nie jest taki zły. Jasne, zawiera kilka błędnych informacji i ma na celu bardziej zareklamowanie oferty sklepu niż doradzenie przyszłym opiekunom świnek, ale jeśli ktoś skompletuje wyprawkę dla swojego zwierzaka na tej podstawie, to raczej nikt nie ucierpi. Mogło być gorzej.

środa, 4 listopada 2015

[Recenzja] Bephar Care + Guinea Pig

Bephar Care + Guinea Pig to pełnoporcjowa karma dla świnek morskich, mająca postać jednorodnego granulatu (jednorodność granulatu nie jest totalna, bo zauważyłam w opakowaniu cztery rodzaje granulek, ale to jakby szczegół). Jest to pokarm klasy super premium, czyli z bardzo wysokiej półki. Co za tym idzie, nie jest tani - cena kilograma wynosi ponad 30 zł (zależnie od sklepu) i to w najtańszej opcji, czyli w przypadku największego opakowania. U nas można go kupić w opakowaniach po 250 g, 1,5 kg i 5 kg.

Skład analityczny: 
białko surowe - 20%
oleje i tłuszcze surowe - 4%
włókno surowe - 22%
popiół surowy - 5,9%
wapń - 0,63%
magnez - 0,2%
sód - 0,51%
potas - 0,97%
fosfor - 0,5%

Zawartość witaminy C w 1kg - 12,3 mg (wartość ze strony producenta; na opakowaniu jest podana dziwna wartość 1.100 mg)

Skład:
ziarna zbóż, produkty pochodzenia roślinnego, roślinne ekstrakty białkowe, nasiona, minerały, drożdże, warzywa, glony (Spirulina 0,01%).

Opis:
Karma składa się ze średniej wielkości granulek w kilku nieznacznie różniących się rodzajach. Granulki są dość twarde i dość lekkie, o chropowatej strukturze. Pachną jak chrupki Cheetos o smaku pizzy. (o.O)

W opakowaniu znajdują się jeszcze zielone granulki, ale nie załapały się na zdjęcie.
Obiektywnie:
Jest to karma uznawana za bardzo dobrą, jednak ze względu na wysoką zawartość białka (które jest dla świnek tuczące i zasadniczo nie powinno w karmie być go więcej niż kilkanaście procent) zalecana raczej dla karmiących samiczek, świnek na rekonwalescencji oraz tych, które z jakichś powodów wymagają podtuczenia. Z drugiej strony zawiera też dużo włókna, co jest jak najbardziej pożądane. Według internetowych opinii większości świnek smakuje, niektórym do tego stopnia, że odmawiają jedzenia jakiejkolwiek innej karmy.

Moje świnki sądzą, że:
Appa i Momo uznały tę karmę za raczej niejadalną (dla mojego portfela to zdecydowanie lepiej). Zdarzało im się od czasu do czasu skonsumować granulkę lub dwie, ale generalnie jakieś 90% zostawało w misce. Nie planuję jej więcej kupować, chyba że którejś z dziewczyn przydarzy się zachorować i trzeba będzie ja podtuczyć po leczeniu.

środa, 28 października 2015

[Z życia chlewika] Nowa świnka w domu, czyli relacja z łączenia

Jeśli ktoś z Was śledzi mojego fanpiga na Fejsiku, to wie, że w sobotę przybyła do nas nowa lokatorka. Lokatorka na razie mieści się w dłoni, ma miesiąc a jej futerko jest delikatne jak jedwab. Poznajcie Skuld.

Skuld została adoptowana ze SPŚM (i pewnie w którejś z kolejnych notek opiszę procedurę adopcyjną - to naprawdę nie boli). Urodziła się już w domu tymczasowym - jej mama została oddana przez kogoś, komu świnki jakoś tak się za mocno rozmnożyły. Jest u nas dopiero kilka dni, więc niewiele mogę powiedzieć o jej charakterze - jak to maluch jest żywotna, ciekawska i zadziwiająco proludzka i proświnkowa. Jak już trochę u nas pomieszka, to napiszę o niej więcej w zakładce "Moje świnki".

Przynieść do domu nową świnkę to nie problem - problemem może być reakcja dotychczasowych lokatorek na taką niespodziankę. Niestety, Appa i Momo nie należą do stworzeń szczególnie towarzyskich, więc trochę martwiłam się, jak zareagują na małą. Jeszcze w obecności dotychczasowej opiekunki Skuld spróbowałyśmy zapoznać nową z rezydentkami. Do tego celu wybrałam Momo, bo dotychczas była mniej agresywna i mniej histeryczna od Appy, więc doszłam do wniosku, że bardziej się nadaje. Niestety, to był błąd. Momo, jak tylko zidentyfikowała Skuld jako świnkę morską, zaczęła ją wściekle ganiać i podgryzać po zadku i głowie. Mała aż zaczęła piszczeć. Po tym pokazie agresji (i zgodnie z radą dotychczasowej opiekunki), postanowiłam, że Skuld spędzi noc w osobnej klatce, żeby jej zapach dotarł do moich świnek i się z nim oswoiły. Łączenie właściwe zaplanowałam na poniedziałek.

Tu mały disclaimer. Spotkanie z Momo niestety odbiło się na zdrowiu Skuld - starsza koleżanka dziabnęła ją w oko, które spuchło i zaczęło ropieć. Dlatego w poniedziałek odwiedziliśmy weta, który przepisał krople z antybiotykiem, do podawania trzy razy dziennie przez tydzień. Mała już tego nienawidzi, ale oko wygląda znacznie lepiej.

W niedzielę spróbowaliśmy jeszcze zapoznać Skuld z Appą. Trochę się tego bałam, bo przecież spokojniejsza Momo zareagowała dość agresywnie, a co dopiero nasza znerwicowana księżna. Puściliśmy więc z pewną obawą Appę na kocyk i dodaliśmy do niej Skuld. I... nic. Appa obwąchała małą, dwa razy szczypnęła ją w zadek a później olała sprawę. Pozwoliła nawet przejść sobie po głowie. Najwyraźniej uznała, że taki mały glut nie stanowi zagrożenia dla jej ukochanej władzy.

Szczypu, szczypu.
(widać chore oczko Skuld)
W poniedziałek Luby zaczął łączenie - oczyścił i zabezpieczył przedpokój oraz przygotował talerz smakowitości. Po czym wypuścił wszystkie trzy damy. A ponieważ damy nie zwęszyły talerza (chyba ze zdumienia), to wsadził im w niego pyszczki. I już - tak sobie razem zgodnie jadły:

Talerz pokoju.
 Od lewej: Appa, Momo i Skuld
Żeby nie było za wesoło, było też trochę ganiania i szczypanek, głównie w wykonaniu Momo:


Ale o dziwo, kiedy robiło się nieprzyjemnie, przybiegała Appa, żeby bronić małej. Chyba się polubiły, bo przyłapaliśmy ją na tuleniu się do Skuld, czego z Momo od czasu przywiezienia do domu nigdy nie robiła (one nawet na razem na kolanach nie są w stanie siedzieć, bo zęby idą w ruch).
Lizu lizu, czochru czochru
Dziewczyny biegały tak sobie razem przez cztery godziny bez większych starć, więc doszliśmy do wniosku, że można spróbować osadzić je na noc razem w klatce. Toteż wymieniłam żwirek i maty, wyczyściłam kuwetę octem (polecam każdemu - świetnie zmywa osad z trocin/żwirku i wszelkie nieprzyjemne zapachy. Wada jest taka, że w łazience przez dwa dni jedzie octem) i z Lubym zmontowaliśmy nową hacjendę z dwóch klatek. A świnki się w tym czasie bawiły w świński pociąg.

Poza zabawą w pociąg hitem okazała się zabawa w obgryzanie ścian.
Tak wyglądają prośki w starym-nowym lokum:


Po włożeniu do klatki Momo jeszcze przez cały wieczór wściekle ganiała Skuld, ale na szczęście ma zbyt ciężki tyłek, żeby doścignąć małą torpedę. Po dwóch godzinach była już tak zmęczona, że położyła się na podłodze pod telewizorem i zasnęła.;)

Dotąd trwa spokój. Przerywany oczywiście sporadycznymi gonitwami, ale generalnie jest dobrze. Miejmy nadzieję, że tak zostanie.:)

środa, 21 października 2015

Rzeczy, które zdecydowanie NIE są dla świnki morskiej, choć producent twierdzi inaczej

Kiedy kupujecie rzeczy dla swoich świnek morskich, to czym się kierujecie, wybierając je? Najprawdopodobniej, jeśli trafiliście w to miejsce, jesteście świadomymi właścicielami, którzy szukają opinii i informacji w sieci, a w związku z tym jesteście doskonale zorientowani, co świnkom służy a co nie. Ale być może dopiero szukacie informacji na temat tego, czego będzie potrzebował Wasz nowy lokator? Albo do tej pory wychodziliście z założenia, że jeśli na opakowaniu jest świnka morska, to wszystko jest w porządku? W takim wypadku ten wpis jest dla Was.

Niestety, prawda jest taka, że nie wszystko, co ma napisane na opakowania „dla świnek morskich”, rzeczywiście jest dla niech zdrowe i dobre. Wiecie, handel akcesoriami ma przynosić przede wszystkim zysk, więc jeśli coś się sprzedaje, to będzie produkowane i wysyłane do sklepów. Może więc warto być świadomym właścicielem i wyrazić swoje zdanie portfelem (czyli nie kupować tego, co może szkodzić) a przy okazji zadbać o pupila (nie stosować na nim tego, co może szkodzić). Poniżej lista właśnie takich akcesoriów, które mogą mocno zaszkodzić świnkom, a bardzo często można je spotkać w sklepach.

1. Wapienka

Oczywiście nie jest tak, że wapno to zło samo w sobie – istnieje wiele gatunków gryzoni, którym jest ono potrzebne (na przykład szczury). Niemniej jednak, świnki morskie do tych gryzoni nie należą. Co prawda podgryzanie wapienka nie zabije Wam zwierzaka na miejscu, bo to przecież nie trucizna, ale jeśli szukacie czegoś, na czym będzie można ścierać zęby, to wybierzcie inne rozwiązanie. Świnki morskie mają dość specyficzny metabolizm wapnia i podawanie go w dużych ilościach (a bardzo dużo wapnia zawiera natka pietruszki i kopru oraz wiele innych warzyw, które te zwierzaki wręcz uwielbiają. Nie należy ich usuwać z diety, choć warto pilnować ilości – dzięki temu zaspokoimy świńskie zapotrzebowanie na wapń) powoduje tworzenie się piasku w pęcherzu, co może doprowadzić do uszkodzeń i zapalenia dróg moczowych. Zapalenie pęcherza jest równie nieprzyjemne dla świnki, jak dla człowieka.

Jeśli szukamy gryzaka dla pupila, lepiej kupić drewniany lub przynieść śwince gałązki z sadu. A najbardziej w ścieraniu zębów pomaga smaczne sianko, które nasz podopieczny będzie z apetytem chrupał.

2. Smycze i szelki

To moim zdaniem jeden z najdziwniejszych pomysłów, na jaki wpadli producenci akcesoriów dla zwierząt. Na pierwszy rzut oka może się wydawać całkiem praktyczny – zabieramy świnkę na dwór, zakładamy jej szelki, podpinamy smyczkę i możemy ją puścić na wypas, nie obawiając się, że nam ucieknie. Albo wręcz upalować jak krowę, przywiązując smycz do wbitego w ziemię palika. Niestety, mam do tego pomysłu kilka „ale” – związanych też z faktem, że świnka morska nie jest krową.

Pierwsze „ale” jest takie, że świnki zasadniczo należą do zwierząt, które nie lubią, kiedy coś się na nie zakłada. Zakładanie szelek wywołuje więc stres (lub wręcz ataki paniki), noszenie tak samo. Poza tym osobiście nie wyobrażam sobie, jak miałabym założyć takie ustrojstwo Appie. Chyba odgryzłaby mi palce. Nie wspominając już o tym, że starałaby się też przegryźć i zdjąć szelki, przy czym mogłaby sobie zrobić krzywdę.

Pierwsze „ale” to jednak najmniejszy problem. Drugim jest to, że świnka nie jest krową. W przeciwieństwie do krowy, której absolutnie nic poza wystrzałem armatnim nie jest w stanie spłoszyć i której kręgosłup może wytrzymać wiele, świnka jest małym, płochliwym gryzoniem-ofiarą o delikatnych kościach. Świnkę morską podpiętą do smyczy może spłoszyć cokolwiek (opuszczenie ręki, głośniejszy dźwięk, gwałtowniejszy ruch) i wtedy zwierzak najprawdopodobniej rzuci się do panicznej ucieczki. A smycz szarpnie. I to już może być koniec naszej świnki. Takie szarpnięcie może wywołać uraz kręgosłupa (bardzo delikatnego u tych gryzoni), czasem śmiertelny, a czasem „tylko” okaleczający naszego podopiecznego. Dlatego, jeśli chcesz zabrać świnkę na świeże powietrze, weź górę od klatki albo specjalny kojec. Z korzyścią dla wszystkich.

3. Kołowrotki

Niepolecane dla świnek z tego samego powodu, co smycze, czyli dlatego, że świnki mają delikatny kręgosłup. W przeciwieństwie do szczurów czy nawet chomików, świnki to zwierzęta ściśle naziemne. Ich łapki nie nadają się do chwytania podpór podczas wspinaczki, tylko do truchtania po trawiastych równinach. Tak samo jest z kręgosłupem, który naturalnie jest lekko wygięty końcami w dół. W kołowrotku musiałby wygiąć się w górę, a to nie byłoby dla świnki ani wygodne, ani zdrowe (jeżeli podróżowaliście albo siedzieliście kiedyś dłuższy czas w dziwnie wygiętej pozycji, to macie przedsmak tego, jak czułaby się świnka w kołowrotku). Jeśli koniecznie chcecie wstawić śwince jakiś sprzęt do biegania, to lepszy byłby chyba talerz (oczywiście jak największy). Ale osobiście odradzam – świnki morskie to leniwe buły i raczej nie będzie im się chciało korzystać z takiego sprzętu. W ramach rekreacji wystarczy je wypuścić z klatki – dwa okrążenia pokoju zupełnie im wystarczą jako dzienna dawka joggingu.

Z tego samego powodu dla świnek nie nadają się kule do biegania (choć, całe szczęście, nigdy jeszcze nie widziałam kuli odpowiednio dużej dla świnki).

4. Wisząca kula na siano

Z wiszącą kulą na siano problem jest taki, że… ona nie jest przeznaczona do trzymania siana. Tak naprawdę jest to paśnik przeznaczony do paszy miękkiej – sałaty, owoców, czy świeżej trawy (jeśli przejrzycie książki o opiece nad świnkami, zwłaszcza te niemieckie, to w takich kulach zawsze są warzywa). Jeśli trzyma się tam sałatę, nie ma problemu. Kiedy jednak włożymy tam siano, świnka może już sobie takim paśnikiem zrobić krzywdę. Na przykład wykłuć oko wystającą, sztywną słomką.

Osobiście jednak nie polecam takich kul nawet do trzymania warzyw. Znane są przypadki, kiedy świnki wkładały głowę do kuli i klinowały się w niej – jakiś czas temu głośny w pewnych kręgach był przypadek świnki, której właścicielka nie zdążyła uwolnić na czas i biedne zwierze się udusiło (a przypadki, kiedy właściciel zdążył uwolnić pechowego zwierzaka opisywane są całkiem często). Po co ryzykować?

To wszystko, co przychodzi mi w tym momencie do głowy. Są to rzeczy często polecane klientom nawet przez sprzedawców. W takich przypadkach warto pamiętać, że nie wszyscy pracownicy danej branży znają się na wszystkim.

środa, 14 października 2015

Cztery drogi ku twojej śwince, albo skąd wziąć przyjaciela

Każdy, kto myśli o posiadani jakiegoś zwierzaka, musi go skądś wziąć. Właściwie jest to jedna z pierwszych decyzji, jakie potencjalny nowy właściciel podejmuje (zaraz po tej, jakiego gatunku będzie jego nowy towarzysz). W przypadku świnek morskich jest oczywiście kilka dróg. Nie wydaje mi się, żeby prosiaki były akurat w przypadku dróg pozyskiwania jakieś wyjątkowe – zapewne większość zwierzątek domowych można nabyć w taki sam sposób, ale to w końcu blog o świnkach.

Chciałabym Wam przedstawić cztery drogi do posiadania świnki. Uszeregowałam je o moim zdaniem najlepszej, do najmniej polecanej. No to lecimy.

1. Adopcja
Z etycznego punktu widzenia adopcja jest najwyżej na liście. Bezdomność jest problemem nie tylko wśród psów i kotów, ale właściwie wśród wszystkich popularnych zwierzątek. Dotyka szynszyli, szczurów, królików i świnek morskich właśnie – na tyle często, że istnieją specjalne fundacje i społeczności przeciwdziałające zjawisku (a jeśli ktoś pyta, dlaczego w takim razie nigdy nie widział świnki czy szynszyli chowającej się przy śmietniku albo włóczącej po zaułkach, to albo dlatego, że ludzie z wyżej wspomnianych fundacji zdążyli ją już złapać. Albo dlatego, że nie zdążyli – koty były szybsze). Często też oferują przygarnięcie zwierzaka zupełnie za darmo, jedynie po sprawdzeniu, czy będzie miał odpowiednie warunki.

Pomoc dla bezdomnych świnek morskich organizuje Stowarzyszenia Pomocy Świnkom Morskim. To właśnie do tej organizacji możecie się zwrócić, jeśli chcecie zostać właścicielem świnki, której nie poszczęściło się w życiu. Obecnie do adopcji jest około stu świnek (tematów poświęconych świnkom do adopcji jest na forum stowarzyszenia 78, ale większość dotyczy więcej niż jednej świnki, bo to wszak stadne stworzenia), z czego większość to samce, wydawane zwykle od razu w zgranych duetach, aby oszczędzić nowym właścicielom problemów z łączeniem. Stowarzyszenie rozdaje swoje świnki co prawda za darmo, ale pierwej sprawdza, do jakiego domu trafią. Wszak oferują zwierzątko zdrowe, zadbane i często wyleczone za pieniądze darczyńców, a tym ostatnim należy się pewność, że ich datków ostatecznie nie zje wąż (o dobru samej świnki już nie wspominając). Niektórych widmo wizyty przedadopcyjnej i podpisywania papierów (umowa adopcyjna) może przerażać, ale nie ma w tym nic strasznego. Wręcz przeciwnie - panie wizytatorki są bardzo miłe i chętnie dzielą się swoim doświadczeniem. O całej procedurze napiszę osobną notkę, jak tylko ją ukończę (prosię, które chcemy z Lubym przygarnąć jeszcze rośnie).

Dla tych, którzy nie chcą w domu obcych ludzi i mają uczulenie na podpisywanie czegokolwiek, jest inne rozwiązanie. Ludzie, którzy chcą pozbyć się niechcianej/niemogącej u nich zostać świnki często po prostu ogłaszają to na wszelkiego rodzaju portalach internetowych, jak oxl.pl na przykład. Można też popytać po znajomych i sąsiadach, może komuś podopieczny się niespodziewanie rozmnożył i szuka domu dla przychówku. Wystarczy odrobinę poszperać.

2. Zarejestrowana hodowla
Może nie wszyscy o tym wiedzą, ale istnieje coś takiego, jak świnka morska z rodowodem. Rodowody wydają swoim świnkom hodowcy zarejestrowani w różnych związkach hodowców. Największą i najbardziej renomowana instytucją tego typu w Polsce jest Cavies Club of Poland (CCP). Na ich stronie dostępny jest spis hodowli wszelkich ras, jakie można zakupić w Polsce.

Hodowcy zrzeszeni w CCP muszą przestrzegać pewnych warunków. Są zobowiązani zapewnić swoim zwierzakom odpowiednio dużo miejsca, zdrowe żywienie, a także muszą pilnować, aby ich samiczki miały określoną liczbę miotów rocznie (chodzi o to, żeby nie obciążać organizmu matki – bez kontroli ze strony opiekuna świnka może chodzić w ciąży praktycznie bez przerwy, jednocześnie karmiąc poprzedni miot. To źle wpływa na kondycję i zdrowie zarówno matki, jak i dzieci). Posiadają i stosują w praktyce wiedzę na temat tego, które świnki ze sobą kojarzyć, aby uzyskać jak najdoskonalsze potomstwo.

Pomijając wiedzę praktyczna i teoretyczną, zarejestrowane hodowle prowadzą najczęściej ludzie, którzy kochają świnki. Dlatego każdy ich zwierzak jest od maleńkości zaopiekowany i oswojony, a do nowego domu wydawany jest zdrowy i podchowany, czasami nawet z wyprawką. Takie świnki są oczywiście droższe niż te, które można kupić w sklepie i często trzeba na nie czekać w kolejce, ale mają niezaprzeczalne zalety. Są piękne, bo zasadniczo ładne zwierzęta otrzymują wyższe noty (co nie znaczy, że kundelki nie mogą być piękne, ale wiecie, o co mi chodzi). Są zdrowe, bo hodowca tego dopilnował (w końcu nie pozwoli, żeby jego championy przed wystawą wyeliminował prozaiczny grzyb). Nie trzeba ich oswajać, zwykle wystarczy tylko krótki okres aklimatyzacji, aby przyzwyczaiły się do nowych człowieków (moim zajęło to około tygodnia). No i wiadomo, od jakich przodków pochodzą, a to znacząco zmniejsza ryzyko wad genetycznych, które może u młodej świnki są niewidoczne, ale za dwa, trzy lata zaatakują z zabójczą niekiedy stanowczością.

3. Sklepy zoologiczne
Problem ze sklepami zoologicznymi jest taki, że poziom świadczonych przez nie usług jest bardzo różny. Jeżeli sklep jest dobry, to odpowiednio dba o swój żywy towar. Zwierzęta są nieco spłoszone, ale nie reagują paniką na człowieka (bo obsługa je mizia w celu wstępnego oswojenia), mają właściwą dla danego gatunku karmę i wodę do picia oraz czysto w klatkach, a także są rozdzielone według płci. W takim sklepie nie kupimy chorej świnki, bo obsługa takiej po prostu nie przyjmie od hurtownika.

Jednak nawet najwnikliwsza obsługa może przeoczyć pierwsze objawy choroby, które rozwiną się dopiero w nowym domu. Może też nie zauważyć wczesnej ciąży u samiczki i wtedy skończymy z kinderniespodzianką. Nie wspominając już nawet o sprzedawcach niedoszkolonych czy zwyczajnie nieuczciwych – a tacy też się zdarzają, całkiem często niestety. Wtedy możemy kupić świnkę starszą niż nas zapewniano, chorą, ciężarną lub najzwyczajniej w świecie parkę zamiast dwóch samiczek czy samców. Oczywiście świnkę chorą zawsze możemy zwrócić, sprzedawca powinien przyjąć reklamację. Ale musimy mieć świadomość, że dla zwierzaka taki zwrot to najczęściej wyrok. Leczenie się sklepowi nie opłaca, więc najprawdopodobniej „zwrot” z żywego towaru stanie się żywą karmą dla gadów. W końcu węże też muszą jeść.

Jeśli ktoś chce wyrobić sobie pogląd na temat warunków
w pseuohodowlach, to niech przejrzy funpage SPŚM - mają
trochę fotek z interwencji.
4. Pseudohodowle
Pseudohowlami nazywamy wszystkie miejsca, gdzie rozmnaża się zwierzęta towarzyszące człowiekowi (czyli „niekonsumpcyjne” w taki czy inny sposób), ale niezarejestrowane w żadnych instytucjach. To najczęściej z takich miejsc pochodzą świnki morskie, które widzimy w sklepach zoologicznych, a także te, które można nabyć przez ogłoszenia typu „świnki morskie 25zł sztuka, duży wybór”. Są to zwyczajne fermy gryzoni, w których warunki nie są powalające (a często raczej zatrważające). No i jeśli jesteście laikami, możecie nie zauważyć wczesnego etapu rozwoju świerzbu czy grzybicy u waszego wybrańca, a to bardzo powszechne choroby w tego typu miejscach.

W pseudohodowlach ilość zwierząt wynosi najczęściej kilkadziesiąt lub więcej, co sprawia, że maluchy tam kupione są zupełnie dzikie, bo przy odrobinie szczęścia nawet nie widziały człowieka. Już nie wspominając, że często są sprzedawane zanim osiągną wymagany wiek trzech - czterech tygodni (bo po co trzymać darmozjada jeszcze tydzień, skoro klient kupi już teraz. Zresztą, zaraz będzie mnóstwo nowych). Świnki często też biegają razem w licznych stadach stłoczonych na małej powierzchni, dlatego walczą o dominację i pokarm, co powoduje rany a w skrajnych przypadkach śmierć. Dodatkowo samiczki nie są oddzielane od samców, więc bez przerwy rodzą młode – samiczka świnki morskiej może zajść w ciążę w wieku czterech tygodni, a ponieważ może zostać ponownie zapłodniona od razu po porodzie, to właściwie jest ciężarna do końca życia. To nie wpływa dobrze na kondycję ani matki, ani młodych. Dodatkowo nikt nie pilnuje, aby matki nie pokrył syn, a siostry brat, więc chów krewniaczy jest na porządku dziennym, a wraz z nim wady genetyczne. Pewnie, niektóre widać już na pierwszy rzut oka (małoocze na przykład), więc łatwo ich uniknąć w zakupie, ale niektóre ujawnią się po kilku miesiącach (czytałam o przypadku świnki, która padła w wieku czterech miesięcy z nieznanych przyczyn. Sekcja wykazała niedorozwój układu pokarmowego), a nawet latach (genetyczne wady zgryzu, choroby nerek i wątroby). Nie wiem jak wy, ale ja wolałabym zainwestować nieco więcej w zwierzę, zamiast na nim oszczędzać, a później płacić krocie weterynarzowi.

Tak więc macie cztery drogi ku nowemu przyjacielowi. Wybierajcie mądrze.

środa, 7 października 2015

Witajcie!

Oto mój nowy blog, trzeci już. Niektórzy z Was może czytają mojego blogaska książkowego i z niego tu przywędrowali. Niemniej, ten będzie o moich ukochanych zwierzakach i wszystkim, co ich mniej lub bardziej bezpośrednio dotyczy.:)

Tak się bowiem składa, że nie za bardzo wyobrażam sobie życie bez jakiegoś futra w domu, więc jak tylko zaczęłam mieć warunki, to pomyślałam o zwierzaku. Długo się zastanawiałam i w końcu padło na świnki. W czerwcu 2015 roku trafiły do mnie Appa i Momo, dwie samiczki rasy rex:

Szafranowa Momo
Czerwona Appa, obecnie samica alfa
Na blogu będę pisać o nich w szczególności, o świnkach morskich ogólnie, a pewnie i jakieś teksty ogólnozwierzęce się trafią. Będę tez recenzować różne świnkowe rzeczy (pewnie najczęściej karmę, bo to świnki najszybciej zużywają). Notki planuję dodawać w każdą środę.

A więc do zobaczenia za tydzień.:)

PS. A po więcej zapraszam na funpage funpig świniaków i blogaska.:)